sobota, 22 sierpnia 2015

Urlopowanie część 2






















Po wizycie na działce nastąpiła druga część naszego wyjazdu. Udaliśmy się do Warszawy. Spaliśmy u mojego bara i jego żony. Na spotkanie z nimi czekam cały rok. Zawsze mam tylko kilka dni w roku na budowanie więzi z bratem, którego poznałam praktycznie jako pełnoletnia już osoba. Zazdroszczę tym, którym dane jest wychowywanie się razem. Tym, którzy mają siebie nawzajem od zawsze i tym, którzy nie muszą mieć żalu za decyzje dorosłych. Cieszę się, że mimo wszystko nie wszystko stracone. Kontakt z Grześkiem jest dla mnie bardzo ważny i chyba nie ma słów, które  mogłyby opisać emocje, jaki mi wtedy towarzyszą. To co mamy dziś, te kilka dni razem, zawdzięczamy tylko sobie. Pamiętam, jak nocami płakałam marząc by go spotkać choć raz. Pamiętam, że pisałam list "w nieznane", miałam tylko spisany ukradkiem adres. Nawet nie wiedziałam wtedy, czy on o mnie wie. Dziś nie pamiętam, co dokładnie napisałam w tym liście, ale Grzesiek ponoć  cały czas go ma. Chyba nie miałabym odwagi na jego przeczytanie bez ocierania łez. Jakimś cudem list dostarczył mu nasz  ojciec. Nasz... choć z wyboru nie był jego :( Pamiętam nasze pierwsze spotkanie i nadzieję, że może od teraz ojciec będzie nasz wspólny. To było jedyne spotkanie, które zawdzięczam ojcu. Dziś dalej nie jest on ojcem dla Grześka. Z wyboru, nieumiejętności, głupoty? Nie wiem. Ważne, że my umieliśmy sami zbudować to, co mamy. Może dla niektórych niewiele, ale dla mnie bardzo dużo. Nasze kontakty przechodziły różne etapy. Pierwszy telefon, rozmowy na gadu-gadu, krótkie spotkanie, gdy po latach udało mi się odwiedzić dziadków. Tak naprawdę dopiero od kiedy mam dzieci i co roku jeździmy do Warszawy możemy z Grześkiem się spotkać. Na początku to były krótkie spotkania, najpierw w mieście, potem w wynajmowanym przez niego i jego znajomych mieszkaniu, aż w końcu zamieszkał z Agatą (swoją obecną żoną) i przyjechaliśmy do nich na noc. Pierwsze spotkanie na dłużej... Pierwsze i nie ostatnie. To bardzo cenne dla mnie chwile. Tym razem spełniło się jeszcze jedno moje marzenie... Po pobycie w stolicy, rajdzie po Ikei i centrum handlowym ( obkupione zostały tradycyjnie tylko dzieci ;) ), spotkaniu z dziadkami, zabawie na placu zabaw i pysznych lodach, zabraliśmy Grześka z Agatą do mojego miasta. I chyba tylko dzięki temu, że wiedziałam, że jadą z nami z powrotem, nie było mi aż tak przykro, że mijam przekreśloną tablicę z napisem Warszawa.



Całą "operację" wyjazdu do Warszawy planowałyśmy z Agatą już chyba w maju. I przyznam, że zależało mi, żeby być w stolicy 1 sierpnia, kiedy zawyją o 17 syreny upamiętniające wybuch Powstania Warszawskiego. Udało się i tym razem zatrzymaliśmy się razem z tym miastem. Chwila naprawdę wzruszająca. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie ogromu cierpienia jakie wtedy zostało zadane przez ludzi innym ludziom. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie zniszczenia całego miasta mimo, że przejrzałam naprawdę wiele fotografii...

Tradycyjnie odwiedziliśmy też moją babcię i dziadka. I tu naprawdę nie wiem co napisać. Ciężko patrzeć, jak starość ich zabiera, jak zmieniają ich choroby. Do widoku babci, która po udarze nie mówi serce nie przywyknie nigdy. Porównałam ich zdjęcie sprzed roku z teraźniejszym. Dziadek ma 87 lat i nie wiem ile jeszcze będzie w stanie opiekować się babcią. Pobrali po 3 miesiącach znajomości, właściwie "w ciemno", bo wcześniej spotkali się kilkukrotnie i wymienili trochę listów. Są ze sobą ponad 60 lat. Gdyby nie udar babci, hucznie świętowaliby 60tą rocznicę ślubu. Gdy się żegnaliśmy, jak zawsze, prosiłam w duchu o jeszcze jedno spotkanie....

Pobyt naszych gości oczywiście był dla mnie za krótki. Minął w okamgnieniu. Tyle chciałoby się zrobić, tyle pokazać, tyle przegadać. Niestety dobra się nie wydłuża. Pierwszego dnia wieczorem poszliśmy przejść się nad jezioro i pospacerować po parku. O dziwo odkryłam, że bardzo dawno nie byliśmy z Marcinem i dziećmi na takim właśnie wieczornym spacerze. A po upalnym dniu było tam naprawdę przyjemnie. Następnego zwiedziliśmy ruiny opuszczonego miasta pod Szczecinkiem. Choć przyznam, że się trochę rozczarowałam, bo kiedy byliśmy w Kłominie kilka lat temu, naprawdę było co pooglądać, a teraz z trudem poznałam to miejsce. Zostały tam raptem ze 3 opuszczone bloki, jeden prawdopodobnie magazyn i to wszystko... Szkoda. Gdyby ktoś chciał się udać kiedyś tam na wycieczkę, to niestety już nie warto.  Pochodziliśmy trochę po Szczecinku, pojechaliśmy na działkę do teściów, gdzie ekipa popływała łódką po jeziorze, odwiedziliśmy naszą szczecinecką plażę i pierwszy raz Grześiek z Agatą spotkali się z moją mamą. Myślę, że to też było dla niej ważne przeżycie. Niestety goście nieprzyzwyczajeni jeszcze do życia z małymi dziećmi dostali trochę w kość, bowiem Nataniel po 1. upodobał sobie ciocię Agatkę, po 2. wydawało mu się chyba, że są to jego goście, a nie rodziców i robił wszystko by ciągle na siebie zwracać uwagę. Tak więc nastał ranek, kiedy to musieliśmy pomachać odjeżdżającej cioci i wujkowi, którzy jechali dalej relaksować się (tym razem w pełni tego słowa znaczeniu) na nadmorskich plażach...

I właśnie kiedy zamknęłam już za nimi drzwi ocierając dyskretnie łzę i tłumacząc sobie "Głupia, nie rycz!", syn mój wybuchnął płaczem. No dobra, mega rykiem wybuchnął. "Cioooociaaaaa....cioooociaaaa, ja chcę do cioci! A dlaczego oni pojechali? A kiedy wrócą? A to długo? Ja chcę z ciocią składać mamuta (z Lego*)...." Pierwszy raz płakał tak za kimś, kto nas odwiedził. Płakał mocno i płakał długo... Miejmy nadzieję, że jeszcze do nas wrócą ;)

sobota, 8 sierpnia 2015

Urlopowanie część 1



Gdy byłam mała, ojciec kupił działkę nad rzeką. Kiedy zabierał mnie do siebie na wakacje, dużą ich część spędzaliśmy właśnie na niej. Pamiętam, jak była taka jeszcze "dzika", jak wycinano z niej  drzewa i wszystkie zbędne chaszcze. Spaliśmy wtedy w wojskowym namiocie na łózkach polowych, wodę brało się ze studni i korzystało z tzw. wychodka. Od rana do nocy siedziało się na podwórku i  bawiło beztrosko. Nie było telewizora, komputera i innych czasoumilaczy. Była rzeka, piaszczysty brzeg, piłka, kamienie i struganie łódeczek z patyków. Pamiętam budowę domu, pustaki i spanie w niewykończonych pomieszczaniach. Myślę, że wtedy moje dziecięce serce kochało to miejsce. Kiedy kończyły się wakacje albo urlop ojca i czas było wracać do domu, pamiętam smutek i małą myśl "Do zobaczenia działeczko". Któregoś dnia wyjechałam z działki i przez bardzo wiele lat nie widziałam jej wcale...

Po prawie 15 latach przyjechałam tam z dwójką własnych dzieci. Wróciło wiele wspomnień.  Działka oczywiście bardzo się zmieniła przez te wszystkie lata. Drzewa wyrosły, skalniaki obrosły roślinami, skarpy wyglądają zupełnie inaczej, w oczku wodnym pływały ryby. Teraz moje dzieci bawiły się w miejscu, gdzie jeszcze niedawno ja beztrosko biegałam.

Poszliśmy nad rzekę, w której dopiero co doskonaliłam swoją umiejętność (niedoskonałego) pływania. Brzeg, na którym budowałam tory dla kulek z piasku był mocno obsunięty, a piaszczysty kawałek małej plaży mocno zarósł trawą. Rzeka zmieniła brzeg, tak jak czas zmienia ludzi. Niby dostajemy coś innego, ale zawsze jest coś, co bezpowrotnie utracimy...

Nie pamiętałam drogi do wiejskiego sklepu, nie pamiętałam wielu ludzi. Pobudowały się nowe domy, pozmieniali właściciele domków za płotem. Zapach lasu pozostał bez zmian. I śmich moich dzieci przypominał ten mój sprzed lat.

Była taka chwila, leżałam z Natanielem na hamaku, patrzyliśmy w niebo. Słychać było ptaki i szum drzew. Powiedziałam do niego, żeby zapamiętał tę chwilę i to uczucie...Nie wiem, czy zapamięta. Może już zapomniał, ale dla mnie to była taka magiczna chwila wyciszenia i błogości. Nie liczyłam na to, że kiedyś tam jeszcze wrócę.

Cieszę się, że chłopcy zobaczyli to miejsce, że Nataniel wyrywał chwasty, pomagał ścinać drzewo dziadkowi, karmił rybki i chodził na spacery nad rzekę. Leon nie będzie pamiętał nic z tej wizyty, ale być może będą następne. Dla moich dzieci muszę uporać się z przeszłością, szukać wybaczenia w sercu. Ja musiałam nauczyć się żyć bez ojca... chciałabym, żeby oni mieli świadomość, że jednak mają dziadka...


poniedziałek, 13 lipca 2015

Taka rozmowa

Ja: Nataniel, a co ty lubisz robić z mamą?
Nat: Lubię z mamą chodzić do sklepu po zabawki... yyyyy...i do sklepu po ....yyyy.... po buty. Lubię mamie dawać buziaki i ....yyyyy... i przytulać się lubię...

Ostatnio mamy kryzys. Nie możemy się dogadać. Mama jest zła, bo mama czegoś wymaga, bo mama daje karę. Mama jest zła, bo mama nie chce, by Nataniel był niegrzecznym chłopcem. Nataniel zaś chce być niegrzeczny i nie chce mieć kary. Widzę, że jest pobudzony, że w swoim szaleństwie chyba nie do końca kontroluje to co i jak robi. Wizyta kuzynek i przebywanie ciągle poza domem nie sprzyja jego wyciszeniu. Czasem mam wrażenie, że wołałby, żeby mama w ogóle zniknęła mu z oczu, bo wtedy mógłby żyć w świecie bez zakazów. Boli mnie serce, jak widzę jego ignorancję, jak muszę podnieść głos, bo sto razy powiedzenie czegoś, to za mało, żeby posłuchał. Cieszę się, że niedługo wyjedziemy na pewien czas do Warszawy, a potem nad morze. Czuję, że potrzebuje czasu by był tylko z rodzicami, w obcym środowisku, gdzie nie czuje się tak pewnie. Mam nadzieję, ze to chwilowy bunt, że Nat testuje granice, że się zaraz uspokoi i wróci mój kochany synek. I mam wielką nadzieję, że to co powiedział, to prawda. Że naprawdę lubi się przytulać do mamy. Buziaki też mogłyby się okazać prawdą. Nie mam wątpliwości tylko co do kupowania zabawek...i butów...z bajkowymi bohaterami ;)

Niedawno był taki malutki, i mama to był cały jego świat. Dziś widać, jak stara się być odrębną jednostką. Jak walczy o swoją niezależność. Może i ja muszę mu jej więcej dać...

poniedziałek, 6 lipca 2015

Wakacje

Minął tydzień wakacji. 26 czerwca razem z koleżanką pożegnałyśmy  naszą "starą" trzecią klasę. Ostatni raz spotkaliśmy się wszyscy razem w jednej sali. Dzieci ostatni raz zajęły "swoje" miejsca w ławce. Były świadectwa, brawa, kwiaty i nawet kilka łez. To był grzeczna, fajna klasa. Od września czekają na nas nowe wyzwania, nowe dzieci i ich rodzice. Nowy podręcznik też na nas czeka ;) Ale zanim to nastąpi to delektuję się wyłączonym budzikiem.



Szybko minęło to pół roku. Dopiero był styczeń i musiałam wrócić do pracy. Bałam się myśleć o powrocie. Bałam się tego, jak wstać o 6 rano po nieprzespanych nocach i tego jak wyszykować dwoje dzieci i się nigdzie nie spóźnić. Kiedy posprzątać, ugotować, uprać? Wydłużyły się dni, wzrosła temperatura, a nam jakoś udało się przywyknąć do nowej rzeczywistości. Przyznaję jednak, że 26 czerwca to był dzień Wielkiej Ulgi... nie muszę się spieszyć, nie trzeba wyskakiwać z łóżka na dźwięk budzika, można chodzić w piżamie ile się tylko podoba. Wakacje to zdecydowanie najlepsza część roku, nawet wtedy, kiedy siedzi się w domu. W planie mamy wyjazd do Warszawy, pobyt nad morzem i sprzątanie. Tylko jakoś za to ostatnie nie mogę się ciągle zabrać. No cóż...mam czas. Niestety bałagan nie zając, nie ucieknie, a szkoda ;)

Tymczasem dzieci korzystają z pogody i szaleją na podwórku.



























wtorek, 9 czerwca 2015

...dorasta

Długo czekałam na chwilę, gdy Nat świadomie, z własnej woli zostanie na noc u babci. Zdarzało mu się już u babci nocować, ale zawsze musiała z nim zostać też mamusia albo tatuś. Mimo próśb, namawiania, a nawet prób przekupstwa, odmawiał kategorycznie zostawania gdziekolwiek na noc. Do czasu aż wciągnęło go podwórko. Długi weekend syn mój spędził u babci. Miała być najpierw jedna nocka, potem dwie, a potem już został do końca. Wiadomo, babcia na więcej pozwoli, babcia ma cierpliwość grać z nim w karty, a raczej poddaje się jego oszustwom ;) Babcia bierze koszyk z piciem, pieniądze na lody i idzie na pół dnia na podwórko. Podwórko, którego pod naszym domem nie ma. Nie ma też takiego świetnego kolegi, jaki jest na podwórku u babci. Nat przez 4 dni wieczorami wyglądał prawie jak górnik, który wychodzi na powierzchnię. Brudny, spocony, posiniaczony, ale jakże szczęśliwy. Nie chce już ładnie się ubrać, nie chce spacerków z mamusią, nie chce lodów gałkowych. Chce za to spodnie do piaskownicy, loda na patyku ze sklepu naprzeciwko domu babci. Mama, która niedawno jeszcze była mu potrzebna "by być", teraz może już jechać "taksówką do domu". Lata po podwórku, tym samym, po którym niedawno jeszcze latałam ja sama. Bawi się w piaskownicy, tak jak niedawno bawiłam się ja. Nie odkrył jeszcze fikołków na trzepaku. Pamiętam, jak siadałyśmy z koleżankami na górnej rurze. Przysięgam, że chyba na zawał zejdę, jak zobaczę, że on też tam włazi. Jakoś dziwnie byłam pewna tego, że trzymam się dobrze i nie spadnę. I tak, jak wtedy byłam pewna, że nie spadnę, tak teraz jestem pewna, że przecież on na pewno spadnie ;) Tak wiele jeszcze przed nim rzeczy. Wspinanie się na drzewo, wchodzenie na dachy, chodzenie po drabinach bez trzymanki, czy huśtanie się "z obrotem". Wyjścia na dwór bez opieki, pierwsze samodzielne zakupy, przejścia przez ulicę, wyjścia do kolegi. Kiedyś nocowanie u znajomych. Czuję, że to wszystko tak szybko się zbliża. Czuję, że będzie trzeba powoli mu pozwalać na coraz więcej. Gdzie mój mały synek? Ten co zasypiał kładąc się na mnie, ten wtulony... Gdzie jego słodkie "Mamuś, nie wychodź jeszcze. Śpij tu do rana." No gdzie...?

Ostatnio na wycieczce z przedszkola Nataniel zgubił swojego drugiego zęba. Zgubił dosłownie, podobno posiał go gdzieś w polu. Wypluł razem z bułką, gdy poczuł coś twardego. Potem zorientował się, że zęba mu brakuje. Nie będzie ząbka do kolekcji ;)

Długi weekend w czerwcu był w tym roku dłuższy niż majówka. Nasz bilans "wypoczynku":
-Leon ma kolejne, trzecie już zapalenie ucha. Drugi raz z wyciekiem ropy. Na szczęscie bez gorączki, płaczów i marudzenia. Marudził jeden wieczór i to troszeczkę. Miałam nadzieję, że to może od zębów. Niestety to było ucho.
-Nataniel w sobotę obudził się z bolącym okiem, które do wieczora zaczęło strasznie ropieć i opuchło. Skończyło się na wizycie w przychodni i kroplach z antybiotykiem.
-Ja mam kaszel, który nie chce mnie opuścić
-Marcin chyba ode mnie trochę kaszlu też pożyczył

Mam nadzieję, że chociaż na wakacje choroby będą  łaskawe i obejdą nas szerokim łukiem ;)

środa, 20 maja 2015

Kto pyta nie błądzi

Ojciec w łóżku śpi. Matka chciałaby też pójść spać. Leon ma inny plan. Leon w łóżku szaleje. Wpada Nat, bo jakoś tak magnes przyciągnął go nie do tego łóżka co trzeba.
-Ej, co tu tak ciasno?!?- zdziwił się pierworodny.

...no właśnie, czemu?

Jest 22:18, Leon lata po domu z mopem. Chyba mu go zmoczę, niech chociaż jakiś pożytek z tego będzie...

niedziela, 17 maja 2015

Roczkowe prezenty

Roczek za nami, świeczki zdmuchnięte i prezenty oficjalnie rozpakowane. Najpierw miałam wizję prezentowego, blogowego wpisu. Miałam nawet wizję zdjęć. Tylko jakoś wszystko się rozmyło. Potem wpisu prezentowego miało nie być, ale pewna znajoma dusza podobno na niego czeka, więc zmobilizowałam się i piszę ;) Ogólny brak dłuższych,wolnych chwil sprawił, że zdjęcia będą zaczerpnięte z grafiki wujka google. Może w najbliższym czasie uda mi się uwiecznić Leona w zabawowej akcji. I może w końcu przypomnę sobie, co to był za magiczny program, w którym podpisywałam zdjęcia. Po tym, jak Marcin ściągnął mi na komputer wirusa i przeinstalował system zniknęło mi kilka przydatnych rzeczy. A jak człowiek działa "na pamięć" to potem ma... a raczej nie ma...

No to zaczynamy :)

1. Jednym z pierwszych prezentów z mojej listy "must have" był malutki plecaczek Little Life. Upatrzyłam go sobie jeszcze jak Nataniel był mały. Podobał mi się, ale jakoś wcześniej go nie kupiłam. Przez długi czas myślałam nawet, że jeśli będzie dane mi go kupić, to z dostępnych wzorów (a jest ich wiele) wybiorę pszczółkę. Jednak, gdy przyszło co do czego, decyzja nie była taka prosta. Plecaczek oprócz tego, że jest po prostu plecaczkiem (oczywiste, nie? ;) ) posiada jeszcze linkę, za którą rodzic może trzymać plecak/dziecko, chroniąć przed upadkiem, ucieczką lub zgubieniem się w tłumie. Jeśli ktoś ma wrażenie, że dziecko wygląda jak na smyczy, może jej nie używać. Na pierwszy rzut oka plecaczek jest solidnie, ładnie wykonany. Mam nadzieję, że takie odczucie będzie mi towarzyszyło do samego końca jego użytkowania. Szelki posiadają dodatkowe zapięcie po to, aby nie zsuwały się one z ramion dziecka i stanowiły dobrze trzymającą się uprząż. W środku znajduje się miejsce na wpisanie imienia i nazwiska dziecka. Mimo niewielkich rozmiarów, do środka zmieści się jakaś ulubiona zabaweczka czy sweterek . Leon z plecaczkiem wygląda świetnie. Wybrałam Myszkę Mickey :)
2. Drugim prezentem, który też już upatrzony był "za czasów Nataniela", choć w momencie, gdy ten był już na to za duży, były dźwiękowe klocki/puzzle Melissa&Doug. Zobaczyłam je na pewnym blogu i pomyślałam, że musi być to fajna sprawa. Na dwóch kostkach, na każdej z ich ścianek, naklejona jest połowa zwierzaczka. Jeśli ułoży się na podstawce pasujące do siebie części, z klocków da się słyszeć odgłos ułożonego zwierzątka. W sam raz dla maluchów, które uczą się właśnie jak robi krówka, czy piesek. Jest też wersja kloców z pojazdami. Do zestawu nie są dołączone baterie. O nie zadbać musimy sami ;)

3. Kolejny prezent również jest z serii "nie miałam, a chciałabym mieć" ;) Nie raz mijałam na spacerach dzieci, pchające przed sobą zabawkę na kiju. Świtała mi  myśl, żeby kupić takie coś Leonowi. Nawet wstępnie przeglądałam zasoby internetu. Na szczęście nic nie zamówiłam, bo przy okazji wizyty w nowo otwartym sklepie zabawkowym w moim mieście, Leon sam sobie wybrał taką właśnie zabawkę i już między półkami sprawdzał, czy oby na pewno pcha się ją dobrze i obraca się bez przeszkód. Sklep zaoferował nam piękne, drewniane zabawki firmy Hape. Jest pięknie, kolorowo, a podczas obracania drewniane klocki lekko stukają o siebie nawzajem. Przyjemniejsze to dla ucha, niż wściekłe melodyjki plastikowych zabawek.


4. Jak już tak stałam w sklepie przed ścianą wypełnioną drewniakami i serce biło mi szybciej, nie mogłam odejść nie dokupując jeszcze czegoś... no właśnie, tylko czego? Przecież najchętniej wzięłabym wszystko. Jednak zdecydować się "trzebało" jak to mawia Nataniel i padło na Zakręcone Klocki. Leoś to niezły majster. Lubi coś gdzieś przekręcić, przykręcić, zakręcić, zapchać, wepchnąć. Pomyślałam sobie, że łatwe do chwycenia, duże elementy, które będzie mógł skręcać i rozkręcać, mogą go zainteresować. Do tej pory umiejętność zakręcania i odkręcania namiętnie ćwiczył na tubkach z musem owocowym. O dziwo Zakręcone Klocki są teraz jedną z ulubionych zabawek Taty Leona :)

5. A jak już jesteśmy przy Tacie Leona ( i Nataniela, bo to ten sam tata ;) ) to i on miał sprawić roczniakowi swemu jakiś prezent, więc idąc za ciosem, również sięgnął po zabawkę z tej samej półki. Miała być Arka Noego plastikowa i grająca, skończyło się na ślicznej, drewnianej. Po odpakowaniu nawet się zdziwiłam, że tak dużo ma w komplecie zwierzątek, bo na zdjęciach widać ich dużo mniej. Arka może służyć jako sorter. Zwierzątka można wsadzać do niej na zasadzie dopasowania kształtu do dziurki, można zrobić to używając mniejszego, "ogólnego" otworu lub wrzucić wszystko zdejmując "pokrywę". Arka ma kółka i sznureczek, dzięki czemu może służyć jako zabawka do ciągnięcia. Jest fajna i stabilna. Nie wywraca się tak łatwo, jak inne zabawki do ciągnięcia, z którymi mieliśmy styczność.

6. Ostatnim prezentem były drewniane puzzle. Musiały być proste, ciekawe i estetyczne. Znalazłam ofertę marki Tidlo. Nie mogłam się zdecydować... jak zwykle ;) Ostatecznie wybór padł na te ze zdjęcia poniżej. Zwierzątka wykonane są z łączonych materiałów, co pobudza zmysły dziecka. Miejsce pozostałe po wyjęciu klocka ma kolor pasujący do zwierzątka, a całość zapakowana jest w estetyczne pudełko, w którym puzzle można przechowywać.

Jak widać kolekcja naszych "rupieci" trochę się powiększyła. Szkoda, ze wraz z przybywaniem nowych zabawek nie rozciąga się powierzchnia mieszkania :)

Miłej zabawy


wtorek, 12 maja 2015

Mamy go.... Roczek :)

Rok temu, 12 maja 45 minut po północy przyszedł na świat mój drugi Okruszek. Był dla mnie łaskawy i postanowił urodzić się bardzo szybko. Pamiętam kiedy pierwszy raz go przytuliłam. Pierwsze co powiedziałam to " Ale on malutki". Był mniejszy od Nataniela i to dało się wyczuć od razu. Drugi raz miałam przyjemność przytulić ciałko, które parę sekund wcześniej było jeszcze w brzuchu. Mimo, że mam dwoje dzieci, do dziś jest to dla mnie jakieś niepojęte, że w jednej chwili człowiek może żyć pod skórą drugiego człowieka, a za chwilę może funkcjonować w "normalnym" świecie. Po 9 miesiącach niepewności, strachu, wyczekiwania, wiedziałam, że jesteśmy w komplecie. On- nasz Leoś przeszedł szczęśliwie magiczny etap ciąży i porodu po to, by być naszym synem... a może po to, byśmy to my mogli być jego rodzicami.


























Minął cały rok.. 365 dni... Jakby to było wczoraj, pamiętam nasze pierwsze chwile, gdy zostaliśmy sami w sali. Pamiętam pierwsze przewijanie czy ubieranie ubranka, które może nie przerażały już tak bardzo, jak przy Natanielu, jednak gdzieś głęboko w sercu budziły pewien niepokój. Wszystko się udało. Trafiło mi się dziecko spokojne, uśmiechnięte. Zrelaksowane, jak to mówiła pani pielęgniarka na oddziale ;) I chyba coś w tym jest, bo patrząc wstecz czuję, że naprawdę byliśmy oboje zrelaksowani. Może to wpływ wiosny i lata na które przypadły pierwsze miesiące życia Leona. Może to zasługa doświadczenia, jakie wcześniej udało mi się zdobyć. Może to jego charakter. A może wszystko to jednocześnie. Jestem mu wdzięczna za każdy uśmiech, za to, że od początku noc służyła mu do spania. Wdzięczna mu jestem za brak kolek, pogodę ducha, dzielność nawet wtedy, gdy wychodzą cztery zęby naraz. Za to, że tak szybko się uczy i tak doskonale nas naśladuje. Za to, że wypełnił dom dodatkową radością. Także za to,że dzięki niemu Nataniel może być starszym bratem. Dziękuję mu, że jest. Dla mnie doskonały...

 























W sobotę był urodzinowy torcik i pierwsza świeczka do zdmuchnięcia. Życzę Jemu i sobie, by każdy kolejny rok jego życia upływał mu w zdrowiu i radości.






wtorek, 5 maja 2015

Telefon z przedszkola

Są takie telefony, na dźwięk których serce na chwile zamiera. Takim telefonem jest na przykład ten, który jest "z przedszkola". Ponieważ wychowawczyni Nataniela jest moją prywatną znajomą, oczywiście nie każdy jej telefon budzi mój niepokój. Czasem musimy poplotkować ;) Jednak  kiedy dzwoni on w czasie, gdy Nataniel jest w przedszkolu zazwyczaj towarzyszy mi myśl " O Matko! Żeby to tylko nic złego!". Ostatnio zdarzył się taki telefon i przemknęła mi przez głowę dokładnie taka myśl... Niestety, obawy się sprawdziły. Nataniel płacze, że boli go głowa i chce do domu. Marcin po niego pojechał. Jeszcze sobie na spokojnie tłumaczyłam, że może się nie wyspał, bo faktycznie w nocy się trochę rozbudził. Następny był telefon od Marcina "Szykuj syrop". Wiedziałam, że nie jest dobrze. Wniósł do domu śpiącego Nataniela. Niestety przy układaniu w łóżku Nat obudził się z płaczem, bo tak mocno boli go głowa. To już nie były żarty. Dostał syrop i za chwilę zasnął. Niestety spokój nie trwał długo, bo Nat co chwilę się wybudzał z płaczem. Zrobiło się naprawdę poważnie, kiedy nie mogłam się z nim dogadać. Z jakichś półsłówek i niedopowiedzeń złożyłam w kupę historię, o tym, jak to w przedszkolu uderzył się w krzesło, a potem upadł głową na podłogę. Sięgnęłam po telefon i w Internecie zaczęłam szukać informacji o wstrząśnieniu mózgu. Przestraszyłam się nie na żarty, gdy poczytałam o jakichś wewnętrznych wylewach i gdy moje dziecko mając otwarte oczy płakało, że chce "do swojego domku" (przecież w nim był!), a gdy próbując nawiązać z nim kontakt, spojrzał na mnie i powiedział "Dzień dobry". Marcin wziął go na ręce i zawiózł na pogotowie... Zostałam w domu z Leonem, który od kilku dni miał rozwolnienie i praktycznie nic nie jadł oprócz mojego mleka. Nie mogłam go nikomu zostawić, nie mogłam pojechać z chłopakami. Zamknęłam drzwi i trzymając Leona na rękach rozryczałam się. Nienawidzę tego strachu i tej bezsilności, kiedy dziecku coś dolega, a nie można mu pomóc. Czekałam jak na szpilkach na znak od Marcina. Zastanawiałam się, co będzie, jeśli Nataniel będzie musiał zostać w szpitalu. Teraz... teraz, gdy nie mogę zostawić Leona bo przecież jest na piersi, bo budzi się w nocy... Bałam się, że w Marcin będzie czekał z dzieckiem na rękach w szpitalnej kolejce, że będzie musiał się prosić o to, żeby ktoś zbadał naszego syna... Na szczęście okazało się, że nikogo nie było w poczekalni. Nat został zbadany i podobno żadnych uszkodzeń od upadku nie było widać. Teoretycznie wszystko było w porządku. Dostał jakiś lek i na szpitalnym łóżku zasnął jeszcze na jakiś czas. Obudził się bez bólu głowy. Wrócił do domu z nową zabawką i przygodą do opowiadania, jak to był w szpitalu. Wrócił... to najważniejsze. Nie wiem co mu było tak naprawdę. Na wypisie miał jakieś rozpoznanie zapalenia gardła. Nie skarżył się na gardło. A mi się w to jakoś nie chciało wierzyć. Leków na gardło nie brał. Nic się nie rozwinęło. Dziecko zdrowe i szczęśliwe.. Skąd był więc ten okropny ból głowy? Nie wiem, ale mam nadzieję, że już się więcej nie powtórzy. Po stokroć wolę, jak mi w domu rozrabia, jak trzeba go uspokajać, jak podnosi mi ciśnienie, jak męczy i dręczy... jak jest...

piątek, 1 maja 2015

Jesteśmy

Cisza na blogu nastała. Ciężko się zebrać, żeby opisać wszystko co się dzieje. A trochę się działo, bo ząbkowanie Leon przypłacił tygodniową, jak byśmy to ładnie nazwali "grypą żołądkową" :/ Po tygodniu kup po pachy (dosłownie) i diety "sam cyc", mamy na koncie 12 zębów. Wyszły wszystkie "czwórki". Biedny był ten mój Okruszek, praktycznie nic nie chciał jeść. Ale nie płakał, nie bolał go brzuszek i starał się zachowywać troszkę swojego humoru. Chociaż podobno będąc pod opieką teściów, był marudny. Jednak gdy wracaliśmy do domu, gdyby nie co jakiś czas konieczność przebrania całego dziecka i czasami wsadzenia go od razu pod kran, nie widać było, że "coś" go męczy. Na szczęście mamy już spokój, a apatyt maluchowi wrócił i pięknie otwarty dziobek czeka na łyżeczkę z jedzeniem... ufff... bałam się, że odzwyczai się od jedzenia, zacznie wybrzydzać i będziemy się męczyć z wprowadzaniem jedzenia od nowa. Obawy moje jednak się nie potwierdziły. Leo jest dzieckiem bardzo ciekawym nowych smaków. Patrząc na Nataniela i jego podejście do jedzenia, Leo to jakiś "cud natury". Wszystko co my jemy, a on to widzi, chce też spróbować. Z niektórymi rzeczami naprawdę trzeba się ukrywać. Dziś wcinał krupnik, który mu gotowałam i aż miałam wrażenie, że dostał za małą porcję. Do tego poznał smak szparagów z mojego talerza. Myślałam, że wypluje, jednak zjadł ze smakiem. Hurra! Szparagi odkryłam w zeszłym roku i to pod koniec sezonu na nie. W tym roku będę nadrabiała stracony sezon. Trzeba będzie tylko znaleźć alternatywę dla Nataniela, bo dzisiejszy obiad upłynął przy akompaniamencie jego płaczu...na sam widok szparagów na talerzu... Nie mam sił, dużo bym dała, żeby jadł normalnie. Może jak zacznie dojrzewać, to coś się zmieni.

W ostatnim czasie widać w zachowaniu Leona wiele zmian. Coraz częściej robi coś, co wie, że nas rozśmieszy. Potrafi się naprawdę fajnie bawić razem z Natanielem. Upodobał sobie grzebanie w kuchennych szafkach i wyrzucanie rzeczy do śmietnika. Od czasu kiedy nauczył się chodzić, jego główne zajęcie w domu to chodzenie z kąta w kąt. Nosi, przenosi, wynosi rzeczy z jednego miejsca w drugie. Mogę sobie sprzątać do woli, za chwilę i tak znajdę jakieś buty na środku dużego pokoju ;) Żadnymi konkretnymi słowami pochwalić się nie możemy, choć gada to moje dziecko po swojemu co chwilę. Czasem Nataniel udaje, że go rozumie. Może to ta tajemnicza, braterska nić, która ich łączy. Lubię ich obserwować, kiedy razem coś robią. Pamiętam, że bałam się, jak to będzie, jak będzie w domu dwoje dzieci. Teraz wiem, że dla nich to fajna sprawa. A jeszcze lepiej będzie, jak będzie Leon trochę starszy. Widzę, jak obserwuje Nataniela i jak stara się go naśladować. Chce być tam gdzie Nat i robić to co on. Najczęściej jeszcze bardzo nieudolnie, ale jednak. 

Zbliżają się urodziny Leona i szukałam prezentów. Problem ten, co przy świętach. Co mu kupić? Przecież wszystko jest. Długo mi zajęło szukanie, wybieranie i podjęcie ostatecznej decyzji. Wiele rzeczy mi się podoba, wiele bym chciała, jednak nie wszystko można mieć. I kiedy już praktycznie miałam wszystko pozamawiane, okazało się, że w moim mieście otworzyli sklep z zabawkami. Poleciałam zaraz po pracy na otwarcie z wielką nadzieją, że tym razem będzie to sklep warty uwagi. Sklep, w którym będą bardziej wyszukane zabawki, lepsze firmy. Po prostu coś ciekawego, a nie to co wszędzie. I nie zawiodłam się. Leon dostał dodatkowe prezenty. Stanęłam przed regałami z moimi ukochanymi drewniakami (tym razem firma Hape) i chciałam wszystko (!). Przez to, że byliśmy całą bandą i Marcin nieco mnie pospieszał, nie obejrzałam każdej półki w sklepie. Jutro idę jeszcze raz. Tym razem pogapię się na spokojnie ;) Nataniel, za zrobione w dniu otwarcia zakupy, dostał w gratisie ludzika i pewne klocki/układankę. Sama dobrze nie wiedziałam co to jest... kiedy już się dowiedziałam, postanowiłam, że koniecznie muszę dokupić więcej tego "cuda". Myślę, że za jakiś czas będę mogła napisać więcej. A jak wszystko do nas przyjdzie, pokażę nasze "roczkowe" prezenty. Torcik tuż tuż :)

wtorek, 14 kwietnia 2015

Hierarchia w rodzinie

Nataniel rysuje rodzinę. Jest mama, tata, Leoś i on. Genaralnie wszyscy są do siebie podobni. Patyczaki takie ;) 
-Mamusiu, narysuję Leosiowi krótkie nóżki, bo on jest malutki- zakomunikował. (W sumie trafne spostrzeżenie.)
- A tobie jakie mam narysować?-zapytał.
- Narysuj mi najdłuższe, bo ja w domu najbardziej rządzę- odpowiedziałam trochę żartobliwie.
Następnego dnia rano, podczas szykowania się do pracy/przedszkola Nat tak się ociągał, że konieczne było lekkie pokrzyczenie na niego, bo inaczej to chyba byśmy nigdy z domu nie wyszli. Obraził się. Minę zrobił i myśli... W końcu wymyślił...
-Ha! A ja ci narysowałem wczoraj krótsze nóżki, a tacie dłuższe!

...no to mi syn dowalił, że ja tu nie rządzę tylko tatuś ;)

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

11 miesięcy

Wczoraj Leon skończył 11 miesięcy. Kolejny miesiąc z jego życia obfitował w nowe umiejętności i nowe zęby :) Zębów mamy aktualnie 10. Wychodzą właśnie górne czwórki. Nie chcę zapeszać, ale do tej pory obywało się beż żadnych gorączek itp. Było nieco marudzenia i ślinienia, ale kto by nie marudził, jakby mu się coś przez dziąsła przebijało... Dzielny, mały chłopczyk z Leosia. Zważony na domowej wadze w cienkim ubraniu i pieluszce, waży 10kg. Ubranka nosi głównie w rozmiarze 80cm.


W tym miesiącu Leon doskonalił chodzenie. Dużo się podpierał, chciał łapać kogoś za palec, żeby móc biec przed siebie. Dziś zaczął latać po domu samodzielnie. Widać, że sprawiało mu to wielką radość. W końcu zrozumiał, że sam może o wiele swobodniej się poruszać i nie musi "prosić" o pomoc. Potrafi wstać niczego się nie podtrzymując. Opanował też wchodzenie na łóżko Nataniela, a z łóżka wchodzenie na stolik. Jak coś chce to wyraźnie umie to zakomunikować używając swojego drogowskazu (palucha ;) ), a kiedy mu się na coś nie pozwoli, lub coś zabierze, to trzeba się liczyć z krótkotrwałym, ale jednak wrzaskiem. Rozumie kilka pytań/poleceń, np.: 
-daj (podaje przedmiot trzymany w reku),
-jak Leoś śpi? (kładzie się na poduszkę), 
-jak Leoś tańczy/skacze? (podskakuje),
-zrób "nie ma Leosia" (zakrywa oczy rączkami, czasem zakrywa sobie buzię),
-daj buziaka (daje buziaka-śliniaka)
-podaje chusteczkę i dmucha, pokazując, że ktoś ma sobie wydmuchać nos, 
-daje do nadmuchania balonik też przy tym dmuchając,
-próbuje komuś myć zęby
-próbuje włączyć telewizor pilotem
-naśladuje Indianina
-nauczył się pić ze słomki i kubka-niekapka
-rzuca piłkę i próbuje ją złapać (lub kopać)
-gryzie coraz większe kawałki jedzenia, potrafi zjeść kanapkę, wędlinkę, serek
-kojarzy przeznaczenie przedmiotów (patyczek do ucha próbuje wsadzić w ucho, grzebieniem chce kogoś uczesać, pilot kieruje w stronę tv, kształty chce wsadzać w odpowiednie dziurki).
Zaczął się bardzo wygłupiać naśladując Nataniela. Kiedy duży biega, mały chce go gonić. Kiedy duży skacze po łóżku, mały musi robić tak samo. W sobotę pierwszy raz bujał się na huśtawce, i kiedy ja mówiłam "buju buju" Leon próbował naśladować melodię usłyszanych słów. 

Niestety 11 miesiąc upłynął też pod znakiem wózkowego buntu i po 20-30 minutach zaczyna się marudzenie i koniecznie rączki mamusi albo chodzenie nóżkami po ziemi. Mam nadzieję, że jednak to chwilowy bunt, bo w planie są letnie spacerki. Tu muszę pochwalić Nataniela, bo on nigdy się w wózku nie buntował i nie próbował z niego wychodzić. Dalej też Leo wstydzi się obcych osób i na wszelki wypadek woli się wtedy wtulić w rodziców.

A Nataniel od paru tygodni chodzi bez zęba, którego pozbawiła go ostatecznie pani w przedszkolu. Ale prawdziwe zaskoczenie przeżyłam, jak mi dziecko oznajmiło, że wyrósł mu chyba nowy ząbek. Zajrzałam i mówię, że nic jeszcze nie ma. Dziura, jak była, tak jest. A Nat na to, że nie ten zabek, a tam na końcu. Patrzę i oczom moim ukazała się wielka, wyrośnięta już "szóstka". Nie wiem kiedy, nie wiem jak... Spodziewałam się, że będzie trochę bólu i marudzenia zanim stałe szóstki się przebiją, a tu mi dziecko już takiego dorodnego zęba zaprezętowało. Podobno nic go to nie bolało. Oby dalej też było to bezbolesne. Dwoje dzieci mi ząbkuje :)

środa, 1 kwietnia 2015

Baby Jogger City Elite

Wózkomania to choroba, wiem, wiem... ;) Mężczyźni mają całe życie swoje samochody, kobiety przez około 3 lata mogą cieszyć się wózkiem. Przez moje ręce przewinęło się ich już kilka, a od niedawna Leon wozi się w Baby Jogger City Elite. Wybór nie był łatwy. Fajnych wózków jest wiele, jednak nie każdy można mieć. A szkoda ;) Nie ma wózka idealnego, w każdym można znaleźć jakąś wadę. Przy każdym kolejnym "wozie" wzrastają wymagania. Chciałam wózek tzw. "duży", z dużymi kołami, przyzwoitą amortyzacją, dużą budą, łamaną rączką, podnóżkiem i pozycją do spania. Dodatkowo mile widziany miał być czarny stelaż i tapicerka. Chyba właśnie ta ogromna buda przykuła moją uwagę w Baby Joggerze. Nie wiem, czy jest wózek, który ma ją równie wielką.



Najkorzystniejszą ofertę na naszego "elita" znalazłam na OLX. Nie wiem na czym polegał fenomen, że na Allegro te wózki były o prawie 300zl droższe niż właśnie tam, i to u tego samego sprzedawcy. Do tego kurier z odbiorem za pobraniem gratis. Karoca dla Leona przyszła bardzo szybko. Aż dziwne, że taki duży wózek mieścił się w tak małym kartonie. Zdecydowałam się na kolor Charcoal choć trochę się bałam, jak będzie wyglądał w rzeczywistości. Na szczęście nie rozczarowałam się. Wygląda jak czarno-szary jeans, jest miękki i nie ślizga się. Naramienniki przy pasach nie są za duże, jak w wielu wózkach. Żeby przepiąć pasy wyżej, trzeba odpiąć kieszonkę na rzep z tyłu oparcia i wsadzić do niej rękę.





Buda jest ogromna i co najważniejsze, nie odchyla się do tyłu kiedy płożymy oparcie. W budzie jest jedno okienko do podglądania na górze, i dwa po bokach z siateczki, jako wywietrzniki. Wszystkie zasłaniane materiałem na magnesy W lato przy rozłożonym oparciu możemy zrolować materiał  budki tworząc dziecku przewiew. Zostanie nam sama siateczka.



Po odczepieniu rzepów mocujących budę do ramy wózka, można przełożyć ją całkowicie do przodu zasłaniając całe dziecko. Miodzio :) Żaden wiatr w oczy nam niestraszny :) Z tyłu oparcia jest  kieszonka wykonana z siateczki. Można tam schować np. kocyk, lub jakieś inne drobiazgi dla dziecka.


Składanie wózka jest banalne. Jedyne co trzeba zrobić, to pociągnąć do góry pasek znajdujący się na siedzeniu. Zachwycił mnie również hamulec, który jest ręczny. Nie będzie więcej problemu z zaciąganiem lub spuszczaniem hamulca np. w sandałach. Podnóżek jest regulowany. Mniejszemu dziecku można go unieść do góry, tak, by nóżki były wyprostowane i nie wisiały.

Przednie koło jest bardzo dobrze amortyzowane. Amortyzacji na tył nie ma, jednak wiecznie napompowane koła zapewniają dobry komfort jazdy. Dzięki łamanej rączce wózek łatwo się podbija. Świetnym pomysłem fabryczny organizer  między rączką a budą. Nie ma problemu z wrzuceniem gdzieś telefonu, chusteczek czy butelki z piciem.


Oparcie w wózku jest usztywnione gąbką, a całe siedzisko zawieszone jakby na hamaku, dzięki czemu podczas jazdy dziecko jest lekko bujane. Jeśli dla kogoś oparcie jest za miękkie, nie ma problemu, alby usztywnić plecki jakąś sklejką. Z tyłu oparcia jest kieszeń na rzep i wystarczy wsadzić tam coś sztywniejszego, odpowiednio dociętego. Do wózka można dokupić pałąk, co pewnie uczynię w niedalekiej przyszłości :) Kosz na zakupy pomieści najpotrzebniejsze zakupy. Przednie koło można zblokować.

Tak, jak napisałam na początku, nie ma wózka idealnego. Baby Jogger City Elite także posiada pewne niedociągnięcia. Są to takie rzeczy, jak:
-ocieranie się załadowanego koszyka o przednie koło. Trzeba zakupy tak wkładać, żeby więcej i ciężej było przy tylnej osi
-materiał od górnego okienka w budce trzeba zwinąć, aby można go było przypiąć na magnes, jednak przy wietrze i tak go podwiewa. Nie ma tego problemu z bocznymi okienkami, ponieważ wyprostowany materiał dobrze trzyma się na magnesie.
-torba zawieszona na rączce wózka powodowała jej opadanie podczas spaceru. Przewieszenie torby przed mechanizm składania rączki rozwiązało problem. Swoją drogą na wózku jest informacja, aby na rączce nic nie wieszać ;)
-regulacja oparcia za pomocą paska jest dziwna. Do tej pory miałam wózek, w którym jedną ręką pociągało się jeden pasek w celu rozłożenia oparcia, drugi w celu jego złożenia. Tu trzeba użyć do tego dwóch rąk i siły. Chyba muszę się tego jeszcze poduczyć :)

Minusy jakie znalazłam w wózku nie są jednak jakieś rażące. Wózek prowadzi się rewelacyjnie i jest bardzo wygodny. Nie przytłacza wizualnie osób o średnim wzroście, a wysocy nie wyglądają z nim jak z wózkiem dla lalek. Wyjście na spacer to teraz jeszcze większa przyjemność ;)







czwartek, 19 marca 2015

Syn mi się starzeje!

Chodził Nat i jęczał, że ząbek mu chyba pęka. Potem, że go ząbek boli. Myślałam sobie "Tylko nie to". Zaglądałam w paszczę, ale nie widziałam, żeby cokolwiek wskazywało na jakąkolwiek dziurę. Zęby bialusieńkie. Na ząbku nic się nie zaczepiło. "Wymyśla coś"-przemknęło mi przez myśl. Dziś w drodze powrotnej z pracy do domu słyszę, że nie zjadł pierogów u babci na obiad, bo go mocno ząbek bolał . Normalnie  dentysta się kłania... Ale co to? Zaglądam w paszczę raz jeszcze, a tam biała perełeczka- jedyneczka się rusza. Rusza się! A jak się rusza, to znaczy, że niedługo wypadnie. Ale jak to? To już? Przecież dopiero z niecierpliwością czekałam na jego pierwsze ząbki. Dopiero mnie nimi gryzł z całej siły zaciskając małe szczęki. Dopiero uczyliśmy się je myć. A teraz już mają wypaść... Mój mały, pierwszy synek co chwile przypomina mi, że staje się coraz to większym synkiem. Przypomina mi, że dzidziusiem już nie jest, a co gorsza, już nigdy nim nie będzie. Trochę się wystraszył, że skoro ząb mu wypadnie, to znaczy, że jest już duży, a on nie chce być duży, bo nie chce umierać ( znowu temat umierania zaczyna powracać :/), ale wizja odwiedzin Wróżki Zębuszki przywróciła uśmiech na jego twarzy. Oby tylko zęba nie połknął. Oczywiście ma wymówkę, że jeść nie może przez ten ząbek, ale kanapkę dostał pokrojoną w kosteczkę, i jakoś sobie poradził. Ciekawe jak długo będzie wychodził stały ząb. Okres bycia "szczerbatym" chyba do fajniejszego nie należy :)

I tak to się kręci, jedne zęby witamy (u Leona), drugie zęby żegnamy ( u Nataniela) :)

czwartek, 12 marca 2015

Chorobowo

Za długo wszyscy w domu byliśmy zdrowi. W końcu musiał nastać taki moment, w którym coś kogoś trafiło. Niestety trafiło na Nataniela. Dostałam zdjęcie i za chwilę telefon z przedszkola, że dziecko moje stało się posiadaczem gorączki w wysokości 39 stopni. Nie ważne, ze rano jeszcze się kłócił przed wyjściem z domu, że w szatni jeszcze jakoś tak odruchowo dotknęłam jego czoła i było zimne. Bidulka mojego rozłożyło. A Nat z tak wysoką gorączką to kupa nieszczęścia. Chce coś powiedzieć, a język mu się plącze, zaczyna płakać i dużo śpi. Spał tak długo, że nie mieliśmy jak się przenieść z nim od dziadków, dokąd został zabrany z przedszkola, do domu. Na szczęście syrop działa i temperatura mu spada. Musimy przetrwać kilka najbliższych dni i oby w nic poważniejszego nasze chorowanie się nie przerodziło. Boję się o Leona, żeby i on czegoś nie podłapał. Chorowanie Nataniela jest o tyle "łatwiejsze", że można się już z nim dogadać. Powie co mu jest, co go boli, czego mu potrzeba. U Leona to takie działanie na oślep przy jakiejkolwiek chorobie. W chwili, kiedy choruje dziecko, zaczyna się doceniać ile znaczą takie "zwykłe" chwile. Chciałabym móc go wyciągnąc na spacer, pokłócić się przed wyjściem o to, że znów zamiast się ubierać to lata po domu i się wygłupia, chciałabym móc zwrócić mu uwagę, że ma być ciszej. Wolę to po stokroć niż jego zapłakane oczy i niemoc. Dziś już jest lepiej, choć temperatura około 38 stopni. Znajdował jednak siłę na kopanie piłki, budowanie z lego czy zwykłe pooglądanie bajki... na męczenie mamusi też. Wczoraj, żeby go nieco ocucić, wyszeptałam mu do ucha, że jak wyzdrowieje, to kupimy nowe lego w nagrodę, że jest dzielny i walczy z chorobą. Ledwo otworzyłam drzwi do domu po pracy, od progu przekonywał mnie, że właśnie w tej chwili mam z nim usiąść i zamówić lego. A jak nie w tej chwili, to da mi odpocząć... aż 3 minutki ;) Teraz będzie czekał na listonosza. Niech ma jakąś przyjemność w tym nieprzyjemnym dla siebie czasie. Dziś w przedszkolu podobno trójka innych dzieci została zabrana przez rodziców. Coś szaleje w powietrzu...

Dziś jest 12. Oznacza, to, że mój młodszy syn skończył już 10 miesięcy. Wierzyć mi się nie chce, że taki duży już jest. Mamy 7 zębów i kolejne na wybiciu. Mamy za sobą samodzielne chodzenie na coraz dłuższych dystansach. Pięknie już chwyta chwytem pensetkowym i coraz mniejsze przedmioty wkłada w małe dziurki. Rączką nadaje kierunek, w którym chce iść i porozumiewa się, za pomocą różnie wymawianego "eee!". W  zależności od długości i zabarwienia emocjonalnego, może to być wołanie jakiejś osoby, proszenie o coś, krzyczenie na coś. Kiedy widzi kogoś obcego, kto do niego zagaduje chowa się najlepiej wtulając w mamusię albo tatusia, po czym bacznie przygląda się nowej osobie. Bardzo lubi zabawy z piłką, turlanie, rzucanie. No i oczywiście najfajniej jest zrzucać przedmioty z wysokości, a jeszcze fajniej, gdy ktoś 100 razy je podniesie, a on 100 razy je zrzuci. Nadal chodzi robić bałagan do Nataniela pokoju i to już chyba przed długi czas się nie zmieni. Wiadomo, że tam są najciekawsze zabawki: samochodziki, klocki, kredki. Wiele czynności próbuje Bączek naśladować. Na przykład, kiedy ja coś gdzieś wsadzę, on to wyjmie i próbuje wsadzić sam. Jak ja nacisnę guzik w grającej książce, on wyciąga paluszek i stara się zrobić to samo. Patrzy  na mnie i śmieje się, jeśli mu się uda. A po domu to lata jak perszing. Trzymany za jedną rączkę niemalże biegnie przed siebie. Oby kolejny miesiąc upłynął mu w zdrowiu i zdobywaniu kolejnych umiejętności. Każda jedna bardzo cieszy.

niedziela, 8 marca 2015

Łazik

Od kilku dni mam w domu  małego łazika. Tak, tak...Leoś, mimo, że mniejszy niż Nataniel w jego wieku, postanowił rozwojem nie odbiegać od brata i od kilku dni potrafi sam przemaszerować coraz większe odległości. To już nie są 2-3 kroczki, a cała ich seria. Potrafi nawet zawrócić tak, by wpaść w mamusi ramiona. Dumna jestem niesamowicie. Jest taki jeszcze malutki, główka prawie łysa, a nogi postanowiły nieść go już w świat.  Jeszcze kilka dni temu sensację wzbudzał stojący samodzielnie Leon. Teraz, gdy Nataniel krzyczy z drugiego pokoju "Mamo, mamo, Leoś sam stoi!" w zasadzie staje się to czymś normalnym. A dziś mały bączek wszedł sobie sam na łóżko u babci. Tak po prostu, tak jakby robił to od zawsze. Każdy dzień przynosi coś nowego. Na każdą nowość czeka się z utęsknieniem, jednak każda z nich oznacza, że z mojego bezbronnego naleśniczka robi się poważny chłop. Zęby trochę mu dokuczają przez to pojawiły się znów problemy z jedzeniem. Większość wchodzi metodą "na chrupek". W rączce musi mieć chrupka kukurydzianego, i gdy tylko otwiera buzię by odgryźć sobie kawałek, w buzi ląduje łyżka z kaszą. Mam nadzieję, że jak perełki już wyjdą na dobre, wróci mu apetyt. Jeśli wyrośnie mi drugi Tadek Niejadek to chyba trafię do wariatkowa.






Mieliśmy dziś piękną pogodę. Pierwszą taką prawdziwie wiosenną. Zrzuciliśmy ciepłe kurtki i zimowe buty. Przy  okazji okazało się, że Nataniel nie posiada adidasów na taką pogodę i chodził w trampkach, które kupiłam na wyprzedaży w Reserved Kids chyba za 15 zł ;) W każdym razie mieliśmy cel spaceru: kupić starszakowi obuwie. I mimo, że chciałoby się kupić jakieś stylowe buty, to i tak wiem, że najbardziej będą go cieszyły te ze Spidermanem. Po takie właśnie sięgam. Niech ma. "Każdy wiek ma swoje prawa" tak mawiała kiedyś moja mama. Utkwiło mi to w pamięci. Dzieci tak szybko rosną. Jeszcze będzie nosił "ładne" buty :)

I pochwalić Nataniela muszę, bo przez cały weekend dziecko moje było nad wyraz grzeczne. Bawił się cichutko swoimi nowymi zabawkami. Nie szalał, nie hałasował, nie męczył. Miał obiecane dziś wyjście z tatą do kina na "Pingwiny z Madagaskaru" i strasznie to przeżywał. Co chwilę pytał, która jest godzina, a obiad zjadł jak błyskawica.Potrafi? Potrafi! Ciekawe czy trend grzecznościowy utrzyma się na dłużej ;)

sobota, 28 lutego 2015

Luty, Luty i po lutym

Kończy się luty, a u nas tylko jeden post w tym miesiącu. Nie ma kiedy się zebrać i pisać. Wróciłam do pracy w okresie chyba najgorszym z możliwych, bo właśnie szykuje się kontrola w ramach ewaluacji zewnętrznej szkoły. Super. Ledwo skończyła się kontrola zajęć rewalidacyjnych, a już zaczyna się następna. Żeby było milej, klasa w której pracuję będzie hospitowana. Nie lubię takich atrakcji. Nie lubię, gdy ktoś patrzy mi na ręce. Generalnie jestem osobą nieśmiałą i przezywającą wiele rzeczy. Może nie zawsze widać to na zewnątrz, ale jednak... Ciężki początek marca przede mną. Ale trudno, trzeba zagryźć zęby i przetrwać.
Najważniejsze, że jutro obudzę się w marcu. A marzec to już praktycznie wiosna. I nawet jeśli spadnie jeszcze śnieg, to ja już będę żyła tym, że za chwilę zmienimy czas na letni, dzień się jeszcze bardziej wydłuży i czas wiosennych spacerów jest naprawdę blisko. Nie mogę doczekać się słońca, zrzucenia grubych kurtek. Chcę słuchać śpiewu ptaków, budzić się rano od promieni słonecznych i wdychać zapach kwitnących drzew owocowych. Chcę by Nataniel mógł znowu wariować na rowerze. Chcę by Leon mrużył oczy patrząc w niebo. Tak, zdecydowanie chce już wiosny...

Wiosna będzie wiązała się z częstszymi wózkowymi spacerami. W planie u nas zmiana wózka. I tu gorączki dostaję. Co wybrać? Każdego dnia jestem zdecydowana na coś innego. Kiedy już myślę, że wybrałam, rano wpadam na kolejną "złotą myśl". Niby tyle na rynku dostępnych pojazdów, a idealnego nie ma. Dziś zasypiam z myślą, że Leo będzie się woził w Baby Jogger City Elite. I chyba muszę sobie zapisać gdzieś, że mam do tej notki wracać ilekroć wpadnę na kolejny szatański pomysł sprawdzenia, czy czegoś "lepszego" przypadkiem gdzieś nie będzie ;) Tymczasem wakacyjne wspomnienie Leosia w Concordzie :)



sobota, 14 lutego 2015

9 miesięcy jest już z nami :)





Jest taka chwila w ciągu dnia, a raczej pod jego koniec, kiedy on, taki spokojny, leży w moich ramionach. Po całym dniu wrażeń właśnie zasnął, a ja za sekundę odłożę go do jego łóżeczka. Ale przez chwilę tę sekundę przeciągam. Ma taką spokojną buzię, jego ciało dopasowuje się do moich rąk, oddycha powoli. Chcę zatrzymać w pamięci ten moment, chcę zatrzymać w sercu to uczucie, błogość tej chwili. Nie ważne, że dzień zaczął się o 5 rano, czasem nawet o 4...nie ważne, że do 4 rano wstałam już 4 razy. W tej chwili liczy się tylko, że go mam, że ja kocham go bezgranicznie i on bezgranicznie kocha mnie. Zapewne on sam jeszcze nie wie, że to miłość, dowie się już niedługo...


Mój młodszy syn skończył dwa dni temu 9 miesięcy. Zasuwa na czworaka, aż się za nim kurzy, ale bardziej woli biegać trzymany za jedną rękę. Chce, jak inni, być w pozycji pionowej. Mój syn krzyczy mi "papa" i macha swoją łapką, specjalnie wyrzuca różne przedmioty mówiąc przy tym "ba" i z uśmiechem na twarzy mówi "bebebe", kiedy robi coś, czego mu nie wolno. Mój syn staje i puszcza łapki podnosząc je nad swoją głowę, ciesząc się przy tym, gdy inni mówią mu "brawo!". Nie doczekał się w 9 miesiącu swojego życia nowych zębów. Mój młodszy syn uwielbia budzić się w jednym łóżku ze swoim starszym bratem, po to, by od rana go zaczepiać, by robić mu "cacy cacy" i za chwilę pociągnąć za ucho lub włosy. Na prawo i lewo rozdaje buziaki-śliniaki, a na widok wanny szaleje z radości ( z rozpaczy, gdy z łazienki jest wynoszony). Moje młodsze szczęście uwielbia wyrywać innym jedzenie i pakować je do swojego dziobka. Każdą trzymaną w rączce rzecz próbuje rozłożyć. Sprawdza, czy da się coś urwać, przyczepić, odczepić, a jak wywali coś np. z pudełka, to sprawdza, czy da się to z powrotem wsadzić. A dziś zrobił kilka swoich samodzielnych kroczków i wylał kakao na białe (!) pranie przygotowane do prasowania... Kocham tego czorta :)




sobota, 31 stycznia 2015

Miła lektura

Dawno już miałam napisać o książce, której posiadaczem stał się Nataniel już jakiś czas temu. Dokładnie w październiku, gdy byliśmy w Warszawie. Za każdym razem, gdy jesteśmy w stolicy mam plan obowiązkowo odwiedzić pewne sklepy. Między innymi gościmy w Empiku. U nas też jest Empik, ale jakaś taka uboga wersja. A w Warszawie? Ogromnyyyy... a tam tyle książek i tyle gier... Lubię z Warszawy przywozić książki dla dzieci, te fajne, ładnie wydane... takie bardziej wyszukane... Leciałam już między półki gubiąc przy tym chłopaków, gdy nagle moją uwagę przykuła ona... Duża, twarda, kolorowa, a w środku? A w środku same ilustracje i podpisy. Otwierasz książkę i na jednej stronie możesz zatrzymać wzrok na dłuższą chwilę bo tam tyle szczegółów, szczególików... ale to nie byle szczegóły. To szczegóły, które opowiadają historię nie byle jaką, lecz historię mojego ukochanego miasta... Warszawy. Cóż to za książka? "Jestem miasto. Warszawa" wydana przez Grupę Wydawniczą  Foksal


16 stron ilustracji przeprowadzi nas i opowie o Warszawie. Ukaże, co na danym terenie działo się w praczasach. Pokaże czym zajmowali się ludzie i jak wyglądało ich życie, co działo się kiedy nad Wisłą nastały czasy panowania szlachty...


 .... jak się rozrastała i zmieniała nim zniszczyła ją II Wojna Światowa (ten okres porusza mnie szczególnie)...


... oraz jak odzyskiwała blask i podnosiła się z kolan po stanie wojennym...


...po to by dziś błyszczeć.

 

Książka nieco przypomina serię "Na ulicy Czereśniowej", jednak w związku z tym, że dotyka miasta prawdziwego, mojego ukochanego, przedstawia prawdziwe wydarzenia, szczególnie chwyta mnie za serce. Przeglądanie jej stanowi nie tylko rozrywkę, ale także uczy historii. Historii naszej stolicy. Ma jeden jedyny minus, jeśli ktoś nie mieszka w Warszawie może nie wiedzieć, czemu akurat dane budynki, ulice zostały zamieszczone na ilustracji, czym był Prudential w czasie wojny, czy czemu na jednej z galerii handlowej narysowano billboard z ubraniami w atrakcyjnej cenie, tak, że od razu to się rzuca w oczy. Nam pomogła rozszyfrować wiele tajemnic ciocia Agatka z Warszawy. Dla innych przydałby się jednak jakiś dodatkowy opis z tym, co warto by było wiedzieć o danym okresie. Jednak i bez tego, nad książką można spędzić wiele fajnych chwil. Także polecamy warszawiakom i nie tylko. A że mi Warszawa bliska, to już wiecie stąd klik