wtorek, 30 grudnia 2014

First Baby Shoes

Zobaczyłam je w sieci i  zakochałam się, o czym pisałam już tu. Serce zaczęło mi szybciej bić i wiedziałam, że muszą być moje... tzn. Leona ;) Z niecierpliwością czekałam na chwilę, kiedy będę mogła je rozpakować. Mimo, że do świąt leżały w szafie, powstrzymałam się i nie zajrzałam do środka :) 

W estetycznym kartoniku z trzema jeżykami ujrzałam gotowe elementy, z których miałam wyczarować piękne dziecięce buciki. Elastyczna podeszwa, mięciutka wkładka, sznuróweczki i wspaniała w dotyku skórka cieszyły moje oko. Do tego w zestawie dwie igły oraz specjalna nić do szycia, jak i instrukcja. Teraz trzeba było tylko znaleźć odpowiednią ilość czasu, by móc zacząć tworzyć.






Położyłam dzieci spać i pełna zapału wzięłam się do roboty. Najpierw studiowałam instrukcję dołączoną do zestawu. Niestety niewiele z niej zrozumiałam. Czytałam kilka razy, ale dla mnie, jako osoby na co dzień nie współpracującej z igłą i nitką, nie wszystko było jasne, np.: jak ułożyć materiały, jak zacząć przeszywać, od góry czy od dołu, którą igłą najpierw? Z pomocą przyszły filmiki zamieszczone na stronie producenta. Oglądałam je kilkakrotnie i na ich podstawie składałam ze sobą elementy. Pani na filmiku szyła tak szybko, że miałam problem, aby dokładnie zobaczyć, co ona konkretnie tam robi. Na szczęście istnieje pauza i replay ;) Przyznaję, że bardzo byłam podekscytowana tworzeniem bucika. Niestety praca moja była przerywana płaczem Leona, stękaniem Leona, kaszlem Leona, układaniem Leona z powrotem na poduszce po tym, jak znajdowałam go na łóżku do góry nogami. Ale zaparłam się, muszę skończyć jednego bucika. Mało nie dostałam zawału, jak w połowie zorientowałam się, że jednak źle zszyłam dwa pierwsze elementy i muszę je poprawić, a już przycięłam nitkę. Autentycznie poczułam pot na plecach. Nie wiedziałam, czy nitka, która jest dołączona w zestawie jest wyliczona "na styk", czy jest jakiś jej zapas. Na szczęście okazało się, że pomyślano o tych, którym może coś jednak nie wyjść i nitki jest więcej. Ale o tym przekonałam się na końcu procesu twórczego, więc do końca nie miałam pewności, czy oby na pewno spod moich rąk wyjdzie but :)





Koło 1 w nocy pracę nad pierwszym butem ukończyłam. Ale miałam radochę. Aż mi żal było, że muszę się położyć jednak spać, bo najchętniej od razu wzięłabym się za szycie drugiego bucika. Nie przypuszczałam, że jeden mały but dostarczy mi tylu pozytywnych emocji. Z wrażenia nie mogłam zasnąć ;)




Następnego dnia, gdy tylko Leon był łaskaw położyć się  na pierwszą drzemkę, i kiedy obiad już gotował się w garnku, ponownie z wypiekami na twarzy usiadłam do szycia. Tym razem krótki szew, który dzień (noc) wcześniej zajął mi około 2 godzin, tym razem zajął aż 5 minut ;) Wiedząc już o co chodzi, drugi bucik został uszyty mniej więcej w godzinę. Pod koniec szycia Leoś postanowił się już obudzić, więc zakończenie szwów, wkładanie sznurówek i wkładki odbywało się przy wrzaskach syna, który nie był zadowolony, że mama siedzi plecami do niego. Gotowe dzieło prezentuje się tak:




Teraz buciki czekają na wiosnę, kiedy stopka Leona nieco urośnie (wkładka ma 12 cm i obecnie Leon ma sporo zapasu) i pogoda pozwoli na lżejsze obuwie. Już nie mogę się doczekać, kiedy nasze First Baby Shoes pójdą z nami na spacer :) Przyznam, że chętnie uszyłabym jeszcze trochę takich cudeniek. Powyższe zdjęcia dowodzą, że nie trzeba być specjalistą w szyciu, by móc wykonać buciki. Jeśli mi się udało, uda się każdemu.

Nasze buciki pochodzą ze strony Nomada. Nie wiem na czym polega fenomen, ale tu buciki są tańsze, niż w innych znalezionych sklepach. Kurier dostarczył je bardzo szybko, a ze sklepu dostaliśmy na maila filmiki instruktażowe.

wtorek, 23 grudnia 2014

Coraz bliżej Święta



To już jutro... dzień na który Nataniel czeka z takim wytęsknieniem. Dziś sprzątaliśmy i dekorowaliśmy jego pokój na przybycie św. Mikołaja (czyt. trzeba zrobić miejsce na nowe zabawki). Tacie udało się upolować choinkę i pięknie już nam pachnie. W sumie po choinkę wybraliśmy się już wczoraj, ale dzieci nam zasnęły w samochodzie, a poza tym strasznie lało. Rodziców czeka jeszcze nocne pakowanie prezentów ;) Święta jak zwykle mamy "wychodne", trochę u rodziców Marcina, trochę u mojej mamy. U mamy w sumie trochę więcej, bo planując świętowanie z Leonem stwierdziłam, że najlepiej będzie, jak z dzieciakami zostaniemy po prostu na noc. Nie wyobrażam sobie ciągnąć Leona z domu do domu, ubierać, rozbierać co chwilę albo siedzieć po pół godziny "w gościach". Mam nadzieję, że zaznamy trochę spokoju. A spokoju mi trzeba, bo Leoś dokazuje. Spanie w nocy woła o pomstę do nieba, jedzenie stałych posiłków przeszło w fazę koszmaru, spanie w dzień też nie najlepsze. Bywa, że tracę cierpliwość. Także gdyby tylko Święty szukał jeszcze prezentu dla mnie, to ja poproszę o przespane nocki, ładnie jedzące dzieci i zatyczki do uszu na takie dni, w których Leon postanowi każdą czynność, którą wykonuje, dodatkowo podkreślać jękami i piskami. Ale co tam, ponoć magiczny czas przed nami, więc może będzie lepiej...

Najbardziej w Bożym Narodzeniu lubię ten czas, kiedy widzę ekscytację Nataniela prezentami. Ta jego radość, gdy odkrywa, że coś jest dla niego, że dostał tak dużo i że o tym marzył (w sumie on marzy o wszystkim ;) ) Jeszcze tak niedawno sama podniecałam się prezentami dla siebie. Pamiętam jak buszowało się po domu, alby znaleźć cokolwiek, co by tylko zdradziło, cóż takiego będzie leżało pod choinką... Dziś to ja chowam paczuszki przed czortami.


Wszystkim tym, których mamy przyjemność gościć w naszych wirtualnych progach, składamy najserdeczniejsze życzenia wesołych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. Odpoczywajcie i zwolnijcie na chwilę...

piątek, 12 grudnia 2014

7 miesięcy za nami

Dziś o godzinie 0.45 mojemu małemu okruszkowi pękło 7 miesięcy. Przecież dopiero pisałam o tym, że ma 6 miesięcy, a to już kolejny miesiąc minął. Miesiąc nowych osiągnięć i szalonego rozwoju. Dopiero były próby podnoszenia pupki i dopiero pisałam, że nie staje jeszcze za bardzo na nóżki, a już czort mój mały tyłek pięknie w górze trzyma i na raczkach się unosi kiwając w przód i w tył, aż do klapnięcia na brzuch :) Stanie jest ulubioną pozycją Lelutka. Wystarczy dać mu palce, a on już podciągnięty do stania cieszy się, jakby ktoś wygrał w totka. Wokalnie pięknie się rozwija i po fazie na bababa jest faza na tititi tetete i ogólne zagadywanie i opowiadanie. Gdzie z nim nie pójdziemy, tam słyszymy, że pogodne z niego dziecko. Na szczęście. Choć zdarzają się chwile marudzenia, chwile, kiedy  nie da się go zostawić na sekundę samego, bo jest wrzask, chwile, kiedy Leo postanawia być "noszakiem totalnym". Muszę wtedy wziąć głęboki oddech i powtarzać magiczne "to minie, to minie, to na pewno minie". Przez ostatni miesiąc niestety Leoś zadomowił się w naszym łóżku, ale jak tylko zębolce mu wyjdą, postaram się go ulokować na właściwym miejscu. Zębów na dzień dzisiejszy mamy 5. Prawa jedynka nie zdążyła się przebić, więc pójdzie na konto siódmego miesiąca ;) Ten miesiąc spędziliśmy głownie w domu. Zaczął się chorobą i kończy się przeziębieniem. Uroki bycia młodszym bratem + pogoda za oknem. Kompletnie nie zachęca do spacerów. Ostatni spacer uraczył nas śniegiem. Brrr...

Z okazji osiągnięcia tak poważnego wieku, robiliśmy dziś z Leonem zdjęcia. Te zdjęcia chciałam zrobić z okazji 6 miesięcy, ale za oknem było tak szaro, a co z tym idzie w domu tak ciemno, że odwlekaliśmy to w czasie, aż wybił 7 miesiąc. Dziś też szału nie było, ale coś tam się udało. Trochę telefonem, trochę aparatem, jakość nie powala, ale pamiątka jest. 

Siedmiomiesięczny Leo pozdrawia ;)



I małe porównanie na koniec...

Nat
Leo


wtorek, 9 grudnia 2014

Ząbki, ząbki...

Leo ostatnio więcej smęci. Szybciej się denerwuje, a nocki są takie, że w zasadzie sama boję się zasnąć, bo czuję, że zaraz będę musiała się obudzić. Leo przez częste pobudki i nocne wiercenie zadomowił się u nas w łóżku. Chciałam tego uniknąć, ale najzwyczajniej w świecie nie mam siły po 100 razy w nocy podnosić się i wyciągać go z łóżeczka, albo wracać do łóżka, gdy się okaże, że on tylko zmieniał pozycję. Złoszczę się w nocy. Ze zmęczenia, z bezsilności. Złoszczę się, że im Leo starszy, tym nocki zamiast lepsze, stają się gorsze. Poznałam ostatnio jednak gadzinę, która spowodowała pogorszenie nocek... Wróżka Zębuszka daje w prezencie Leonowi właśnie nowe ząbki. Wychodzą mu dwie górne dwójki. Właściwie, gdy zobaczyłam, że pękły już dziąsełka, a wczoraj wyraźnie poczułam ząbki, myślałam, że teraz będzie lepiej. Niestety dzisiejsza noc wpisuje się w te z serii tragicznych. Wiercenie, stękanie, gadanie przez sen, pobudki i kaszel...matko, tylko nie kaszel! Już miałam wizję wizyty lekarskiej z rana. W środku nocy przeglądałam Internet i poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, czy kaszel może mieć coś wspólnego z ząbkowaniem. No niby tak... Rano po kaszlu tylko wspomnienie. Ale Leo maruda jak diabli. Nic mu się nie podoba. Przyznaję się, zezłościłam się na niego, już brakowało mi pomysłów. W końcu zajrzałam w zęby, co się spotkało z dezaprobatą Lelutka, ale trudno. To co tam odkryłam, spowodowało, że łzy mi napłynęły do oczu... Jemu idą 4 ząbki na raz! Pękło już dziąsełko w miejscu lewej jedynki, a prawa jest mocno napuchnięta. No przecież miał prawo marudzić! A ja byłam zła... Posmarowaliśmy dziąsła maścią...Nie wiem czy to cokolwiek daje, ale próbujemy. Zasnął z cycem przy swoim śpiewie aaaa--eee-aaaa-eeee. Moja mała myszka... Źle natura wymyśliła ząbkowanie :(



Ostatnio się zorientowałam, że pisząc o prezentach dla Nataniela, nie napisałam, że w worku Świętego, była jeszcze dla niego gra. I to nie komputerowa, tylko planszówka. Święty podarował mu Monopoly Junior. Nat znał już tę grę w wersji standardowej, ale do samodzielnego grania  była dla niego za trudna. Zobaczył reklamę Monopoly Junior, i jak to ma w zwyczaju, zaczął krzyczeć, że on to chce. Tym razem jego "chciejstwo" zostało spełnione. Gra jest na tyle uproszczona, że zbój mój jest samodzielnym graczem. No i zagranie partyjki nie zajmuje polowy dnia, co jest ważne przy mocno ograniczonym czasie "wolnym" rodziców dwójki dzieci. Teraz codziennie ktoś w naszym domu zostaje bankrutem :)



Zasmucał mnie mój starszy syn przez kilka ostatnich dni swoim zachowaniem. Serce bolało, gdy widziałam co on wyczynia. Oczami wyobraźni widziałam go jako nastolatka, który ma gdzieś rodziców, a w wieku 18 lat trzaska drzwiami i z tobołkiem na plecach idzie w świat, gdzie słuch po nim ginie. Jednym słowem był okropny. Testował każde słowo do niego powiedziane, i wszystko przeliczał, według przelicznika "a co mi zrobisz?" Prośbę, groźbę miał gdzieś. Aż mu Święty Mikołaj do prezentu dołączył list.. Uwagę ;) A ja już nie wytrzymując tego, co się z nim dzieje, nagadałam mu kilka przykrych rzeczy. Być może za przykrych, ale... wrócił wczoraj z przedszkola grzeczniusieńki, miły, spokojny. Cud, miód i malina. Aż się chciało z nim posiedzieć. I nawet usiadł sam do swojego stolika i stworzył "arcydzieło" plastyczne, a to już naprawdę coś :) I było "Kocham cię mamusiu" takie słodkie jak najsłodszy cukiereczek. Oj te dzieciaki...


poniedziałek, 1 grudnia 2014

Co Leoś znajdzie pod choinką?

Za kilka chwil Leosia pierwszy raz odwiedzi św. Mikołaj. Musiał się dużo naszukać, co przynieść w worku chłopczykowi, który ma wszystko po starszym bracie ;) Tak, tak...uroki bycia młodszym. Na dobra sprawę Leon mógłby nie dostać żadnej zabawki, a i tak przez najbliższe lata miałby czym się bawić. No ale przecież był grzeczny, więc i jemu się należą prezenty. Szukał Święty, szukał i oto co znalazł (prezenty znów od całej rodziny, żeby nie było, że matka zwariowała i z kasy wyskoczyła ;) )

Na pierwszy ogień idą Squigz - gumowe przyssawki, grzechtki. Chwyciły mnie za serce. Można powiedzieć, że to taka miłość od pierwszego wejrzenia. Gdzieś je w gazecie zobaczyłam i wiedziałam, że będą moje... tzn. mojego dziecka ;) Trochę zastanawiała mnie ich jakość, bo niestety przed zakupem nie miałam możliwości pomacania tego wynalazku. Kiedy przyszły od razu zostały przeze mnie sprawdzone :) Na szczęście opakowanie można zamknąć, i nie widać, że cokolwiek było wyciągane. Sqiugz'y są masywne, wykonane z silikonu. Każda z przyssawek posiada w środku grzechotkę i każda ma inną strukturę, zapewniając różne wrażenia dotykowe. Kształt idealnie pasuje do dziecięcych rączek. Można je przyssać do różnych powierzchni, jak i do siebie nawzajem. I powiem szczerze, że jak jedną przyssałam do stołu, to ciężko ją było odczepić ;) No według mnie fajne, zobaczymy, czy zyskają uznanie samego zainteresowanego :)

Jako, że Leoś dość ładnie już bawi się zabawkami, kolejnym prezentem jest piramidka. I tu pewne zaskocznie. Tak jak wcześniej, w jednej z gazet wpadła mi w oko piramidka Tobbles Neo. Cena ok 100zł. Jednak na allegro można było dostać niemal identyczną, za niecałe 40 zł, różniącą się kolorem. Trochę się bałam, czy nie jest to coś gorszego. Poszperałam w sieci, i nawet wpisując na youtube.pl nazwę Fold Joy, pojawi się ten sam filmik co przy Tobbles'ach, są te same zdjęcia i takie same właściwości w opisach. Zamówiłam te tańsze. Przyszły. Wymacałam...no nie ma się do czego przyczepić. Podwójna struktura, kształt ten sam, dość masywne. Ta największa kulka jest całkiem ciężka. Wieżę można przekrzywiać, kulki się kręcą. Myślę, że ryzyko w tym przypadku się opłaciło, a i zabawa może być niezła :)



Kąpiele Leona to już nie 2 minutowe oblanie wodą i szybkie wyciągnięcie na ręcznik. Lelutek lubi sie popluskać, pochlapać, a w wanience siedzi, a nie leży. Ale żeby siedział, to ja muszę go trzymać, klecząc przy wannie, nad którą zwisam z wyciągniętymi rękoma. Ani mi wygodnie, ani mi przyjemnie. Tym bardziej, że chłopcy moi, szczególnie starszy, chce się czasem wykąpać z młodszym. Idealną pomocą i prezentem z serii przydatnych oraz takich, jakich jeszcze nie mamy, będzie krzesełko do kąpieli Smoby. Młodszy będzie bezpiecznie siedział w wannie, a i ze starszym będzie mógł się pobawić :)



Żeby było coś grającego, znajdzie się też coś od Fisher Price, a mianowicie Słonik Uspokajacz. Podobno można włączyć 30 minut różnych dźwięków, a także 6 kolorów świecenia. Gdzieś wyczytałam, ze posiada funkcję białego szumu. To dla tych, którzy puszczają dzieciom do snu np.: dźwięk suszarki ;) Mnie przyciągnęła funkcja lampki. Do tej pory spaliśmy przy zapalonych Cotton Light Balls, ale chciałabym, aby już było do spania ciemniej. Być może taka właśnie lampka zapewni nam przyjemny półmrok. Lampki do kontaktu nie możemy mieć, bowiem kontakt zasłania łóżeczko ;)



Obala pszczółkę i termos na jedzenie od Skip Hop  kupiłam już jakiś czas temu. Udało mi się te rzeczy uchować w szafie i powędrują prawdopodobnie pod poduszkę. Termos na jedzenie to raczej sprwdzi nam się dopiero podczas letnich, długich spacerów, bądź jakichś dłuższych podróży. Ale pszczółka mam nadzieję pójdzie w ruch od razu. Ma przecież takie czułka idealne do obgryzania ;)



Trochę do kąpieli, ale także do zabawy poza wanną, zamieszkają  u nas przyjaciele z Zeeland Beezeebee. Cztery zabawne stworki, które małe raczki mogą wtykać w dziurki na zielonej wyspie. Być może w gąszczy zabawek znajdziemy jakieś piłeczki, lub klocki, które także przez te otworki uda się wrzucić do wnętrza zielonej wyspy. Ośmiorniczka i przyjaciele nadają się do gryzienia, a po napełnieniu wodą, każde psika wodą z różnych otworków na swoim ciele. Wyspę można przytwierdzić do podłoża ponieważ posiada od spodu przyssawki.  

I ostatnia rzecz, którą miałam już dawno upatrzoną... Buciko-skarpetki Attipas. Leoś próbuje stawać na nóżki. Właściwie zaczyna to robić z uporem maniaka. Lada moment zacznie się przygoda z pełną mobilnością mojego dziecka. Nikt mnie nie przekona, że takie małe nóżki powinno się zakuwać w sztywne buciory, tudzież kapciory, modne wśród wielu rodziców ortopedy. Stopa, jeśli faktycznie nie ma jakichś stwierdzonych wad, najlepiej rozwija się poprzez swobodny kontakt z podłożem, dlatego ile można, moje dzieci śmigają w skarpetach :) Idzie jednak zima, a podłogi podgrzewanej nie posiadamy. Leoś dostanie więc swoje "attipaski" połączenie buta ze skarpetą :) Dodatkowo, mam nadzieję, sprawdzą się ona w momencie, kiedy Leo pójdzie na wychowanie do dziadków, kiedy ja będę w pracy. Bo, o ile w blokach podłogi jako takie można uznać za ciepłe, to u dziadków wszędzie kafelki. Św. Mikołaj wybrał tęczowy wzór, żeby nam kolory oko cieszyło, gdy za oknem ponuro. Żałuję tylko, że dla Nataniela już takich nie dostanę :(

A na koniec prezent dla mnie od Marcina. A czemu pojawia się w poście z prezentami dla Leona? Bo zażyczyłam sobie jeszcze jedne butki dla niego :) Bo jak je zobaczyłam to z wrażenia mało mi serce nie wyskoczyło :) Butki są ze skóry bydlęcej. Mięciutkie, z lekko usztywnioną podeszwą. A najlepsze jest to, że dostajemy je w kawałkach i zszywamy sami. Podobno instrukcja jest bardzo czytelna, a w Internecie są filmiki, gdyby sama instrukcja jednak nie wystarczyła. Wkładka bucika ma 12 cm, czyli tyle ile ma przeciętnie stopa dziecka, które zaczyna chodzić. Leoś ma teraz stópkę ok. 10 cm z kawałkiem, więc liczę na to, że będą pasowały mu na nóżki na wiosenne spacery w wózku :) Tadam....



...i tego prezentu udało mi się jeszcze nie wymacać, choć leży już w szafie w pięknym, ekologicznym kartoniku z jeżykami...

I tak, jak w poście o prezentach dla Nataniela, wszystkie zdjęcia pochodzą z grafiki google.

piątek, 28 listopada 2014

Prezenty dla 5 latka ;)

Listę świątecznych prezentów czas zamknąć. Uff... Nie było łatwo. Znaleźć coś ciekawego dla 5 latka, który ma tyle zabawek, że nie ma gdzie ich pomieścić i tyle książek, że myślę o dokupieniu dostawki do regału, to naprawdę sztuka. Tym bardziej, że jak pisałam wcześniej, nie zawsze to, co bym chciała mu kupić ja, jest tym, o czym marzyłby on. Trzeba było pogodzić interesy obu stron. I tak oto św. Mikołaj obdaruje mojego syna workiem prezentów. Rózgi nie przyniesie, choć sa momenty, w których myślę, że rózga by mu się przydała. Pokażę Wam, co znajdzie się w mikołajowym worku. Od razu zaznaczam, że są to prezenty od nas, rodziców Marcina i od mojej mamy. Nie wiem jeszcze co z tego trafi pod poduszkę. Zastanowimy się później :)

1. Prezent od taty i jego rodziców. Składkowy. Dziadek wpadł na genialny pomysł, że swojemu 5 letniemu wnukowi kupi zestaw domek Lego...Duplo, bo u nich w domu taki jest i Nat się nim bawi. Dziadek stwierdził, że dokupi drugi taki, żeby było więcej elementów. Nie przekonałam dziadka, że pomysł ten jest dość kiepski, bo Nat już duży chłopak jest, a poza tym dziecko lubi dostawać nowe rzeczy, a nie to co już ma. A jak dziadek chce, to przyniesiemy mu trochę Lego Duplo z domu. Trzeba było zaangażować tatę, by zaradził całej sytuacji. Tak więc tata wynalazł tor wyścigowy Carrera go!!! i poprosił dziadków, by się z nim na ten tor złożyli. Ha! Myślę, że syn będzie zachwycony, tym bardziej, że po torze jeździ jego ukochany Zygzak. Ja się tylko zastanawiam, gdzie ten tor będzie stał. Coś mi się wydaje, że na środku pokoju. Wrzucam zdjęcie, choć nie wiem, czy to będzie ten sam tor, bo tata jeszcze nie zamówił, ale ten mi pokazywał ;)


2. Prezenty od babci Asi. Babcia postawiła przede mną zadanie, abym to ja coś wybrała. Szukałam długo, czego nie mamy i co by wpasowało się mniej więcej w moją estetykę zabawek dziecięcych. W końcu znalazłam Kulodrom. Drewniany :) Czy się spodoba Natanielowi? Zobaczymy. Klocków drewnianych mamy dużo, więc może będzie można go jakoś rozbudować. Z informacji wyczytanych w sieci wynika, że dzieci lubią kulodromy. Nasz będzie taki:

Drugi prezent musiał trafiać w gust samego zainteresowanego. Kawałek plastiku musi więc być :) Tak więc Młody zostanie także właścicielem Szambiarki dla Śmieciaków. Kilka małych Śmieciaków już posiada więc będzie miał do "kolekcji", bo jak to mawia syn mój, on zbiera różne "kolekcje" ;) Swoją drogą ekstra zabawki..."zielony glut z nosa" itp. No ale jak jest szał, to jest szał. Nie zabiorę dziecku tej radości, tylko dlatego, że mi się średnio to podoba...


3. Prezenty od mamusi.  No to najpierw prezentacja książek :) Nat ostatnio jest bardzo dociekliwy. Zadaje dziennie milion pytań o wszystko. Pomijam już te dotyczące śmierci. Dopytuje o znaczenie słów, przedmioty, zjawiska. Znalazłam coś, co powinno w pewnym stopniu zaspokoić ciekawość mojego dziecka, a i nam, dorosłym pomoże w odpowiedziach. A nie zawsze łatwo jest znaleźć właściwą odpowiedź. Tak oto w trakcie poszukiwań trafiłam na książkę "Tato, a po co?" autorstwa  Wojciecha  Mikołuszko. Bohaterami jest rodzeństwo Ida i Kacper, którzy jak mój Nat są bardzo ciekawi otaczającego ich świata i pragną, by tata pomógł im go zrozumieć. Dowiemy  się m.inn.: czym meduzy robią kupę? Dlaczego kiedy śpimy czas płynie szybciej? Czy bakterie mają oczy i buzie? i wreszcie pytanie w stylu tych zadawanych ostatnio przez Nataniela: Kto urodził tych ludzi, których nikt nie urodził ;) Pytań jest 50, a każde opatrzone ciekawą ilustracją i podpisami





 


Drugą książka, którą znajdzie pod choinką Nataniel, jest nieco podobna pozycja pod tytułem "Ciało. Jak to działa." autorstwa Marty Maruszczak. Wydawnictwo to samo, co książka powyżej (MULTICO Oficyna Wydawnicza) i ten sam ilustrator (Tomasz Samojlik). Będą się więc fajnie uzupełniały, no i mogą należeć do "kolekcji" ;) Tym razem nie mamy jednak głównych bohaterów prowadzących nas przez cała książkę. Tu  znajdziemy podział na 5 działów: dziwne odgłosy, dziwne substancje, dziwne zjawiska, dziwne narządy oraz dziwne procesy. A tam np. kilka faktów na temat puszczania bąków i odpowiedzi  na pytania: Czy wstrzymywanie bąków jest niezdrowe? Gdzie się podziewa niewypuszczony bąk? Czy baki się palą? Niby śmiesznie, ale dla dziecka to poważne sprawy. A i nam, rodzicom, przyda się czasem garstka zapomnianej wiedzy :)




Ostatnim oficjalnym prezentem od mamy będzie przybijanka Djeco Rakiety kosmiczne. W estetycznym pudełku znajdziemy  korkową deseczkę, drewniany młotek, gwoździki i elementy potrzebne do budowy rakiet, a także karty z gotowymi wzorami do ułożenia. Oczywiście dziecko może tworzyć także rakiety według własnego pomysłu. Ładne, ciekawe, kreatywne... a i może Nat nauczy się gwoździe wbijać, co by w przyszłości żonie obrazy na ścianach wieszać ;)


No... a 22 dni po Bożym Narodzeniu będzie pora na prezenty urodzinowe. Tam pewnie będzie Lego, którego nie ma pod choinkę. Korcą mnie pewne kreatywne klocki. Znajdzie się też fajną grę i wpadnie mu w ręce jakiś ciuch niebanalny ;)

*wszystkie zdjęcia w tym poście pochodzą z grafiki Google

wtorek, 25 listopada 2014

Świąteczna gorączka

Zbliża się grudzień, a z nim prezenty. Prezenty to coś, na co dzieci czekają najbardziej. Leo świadom ich jeszcze nie jest, za to Nat odlicza dni. Nie bardzo pojmuje, że np. nie mam wystarczającej ilości palców by mu pokazać, za ile dokładnie dni znajdzie coś pod choinką. Listę życzeń do św. Mikołaja ma długą, o czym pisałam wcześniej. Lista ta jednak każdego dnia ulega pewnym zmianom, w zależności od tego, co akurat zobaczył. Dlatego ja tworzę swoją listę alternatywną, po części jednak uwzględniając życzenia starszaka. Starszak jest bowiem skłonny po odpakowaniu prezentów i początkowym zachwycie powiedzieć przy wszystkich, że on "tego" nie chciał. Dlatego pod choinką musi znaleźć się coś, o czym dziecko me "marzy", nawet jeśli to marzenie jest przelotne. Na szczęście (i nieszczęście), Nat w styczniu ma urodziny, i jeśli św. Mikołaj nie trafi z prezentami, to rodzice mogą to naprawić dość szybko.
Nataniel, grudzień 2012

No i o tej liście prezentów bym chciała chwilkę... Niby wszystkiego pełno, niby jest w czym wybierać, ale jeśli się głębiej zastanowić, to właśnie nie ma czego wybrać (!). Wszystko to jakieś takie nijakie, plastikowe, potworzaste. Ile zestawów Lego można kupić dziecku? I tak wszystko leży potem w pudełku w kawałkach, od czasu do czasu zostając odbudowanym, po czym znów znajduję same części. Ile można mieć sterowanych samochodów, które za chwilę są rozwalone, ile resoraków? Batmany, Spidermany, Transformersy... No fuj... Ale muszę, bo dziecko chce, bo marzy, bo całuje te swoje zabawki potem. Trzeba tylko znaleźć takie, by nie rozpadły się przy pierwszym użyciu. A takich rozwalających się nie brakuje w sklepach. I jeszcze coś smutnego zauważyłam. Przeszłam się po sklepach zabawkowych, aby  rozeznać się nieco, aby pomacać to, co widziałam w sieci. I co? Ceny mnie poraziły... Zabawki w sieci dostępne za np. 130 zł w sklepie potrafią kosztować 230 zł (!!), coś co możemy kupić za 90 zł, na sklepowej półce zyskuje na wartości, bo cena na etykiecie to aż 180 zł. Tragedia, porażka i złodziejstwo... Nie każdy ma możliwość kupienia czegoś przez internet, nie każdy się na tym zna, nie każdy odwiedza wirtualne sklepy zabawkowe. Każdy chce sprawić dziecku przyjemność na święta. Czasem kosztem innym spraw. Takie przebitki cenowe uważam za nieuczciwe. Tak po ludzku, to jest naciągactwo.

Kiedy Nataniel był mały, łatwiej było mi kupić dla niego prezenty. Miałam swoją wizję, dziecko nie ulegało reklamom, nie znało bajek do tego stopnia, by wiedzieć, że na ich podstawie wyprodukowano całą masę zbawek. Mogłam kupować moje ukochane drewniaki, kilka "standardów", które posiada prawie każde dziecko np. z Fisher Price, rowerki, krzesełka, jeździki. Dziś to on w dużej mierze decyduje, ja mogę tylko poszukać "jakości", choć i to nie zawsze.

Jest jedno "ale". Skoro tyle rzeczy podostawał już Nataniel, to znaczy, że Leon już to ma ;) I bądź tu człowieku mądry i kup coś Leonowi, czego nie ma w piwnicy. Bo tak na dobrą sprawę, to już wszystko mamy. Może niektóre zabawki zmieniły dziś wygląd, ale idea jest ta sama. Naszukałam się i brakuje mi w sumie jednego prezentu, który będzie od babci. Babcia chce, żeby było duże, fajne i coś czego jeszcze nie ma. No to mam zadanie :) Przekopuję ten internet, coś tam się rodzi pomału w głowie, ale ostatecznie decyzji jeszcze brak. No bo gdzie ja to duże będę trzymała? Więc może jednak zamiast duże to lepiej dwa mniejsze?

Jak się zdecyduję to pokażę, co moje dzieci znajdą pod choinką :)

czwartek, 20 listopada 2014

ChorUszek i Chciejstwa

Czego boją się najbardziej matki? Chorowania dzieci... A od nas choroby nie chcą sobie jakoś pójść. Zadomowiły się chyba. Taki gość niechciany :( Jak nie jednemu dziecku coś dolega, to drugiemu. Istne wariactwo.

Leoś zazwyczaj sypia ładnie. Miał co prawda epizod z nocnym wybudzaniem, ale potem nocki wróciły do normy. Jego normy. Jednak kilka nocek dziecko moje było niespokojne. Pojękiwał coś, stękał, rzucał się w łóżeczku. Wstawałam po milion razy przekonana, że się obudził i czas na karmienie. Rano oczy miałam na zapałki. A Leon, jak to moje dzieci mają w zwyczaju, otrzepywał się i był skory do zabawy. Przekopywałam internet w poszukiwaniu odpowiedzi, co może oznaczać taki niespokojny sen. Oczywiście znalazłam sto stron, gdzie pisało, że to normalne, że skok rozwojowy, że zęby... Nie grało mi coś jednak. Poszliśmy do lekarza. W sumie młody kaszlał od czasu do czasu, a przeddzień wizyty lekarskiej z noska poleciał gil. Byłam przekonana, nawet rękę bym sobie dała uciąć, że wyjdziemy z receptą na syrop. Wyszliśmy z receptą na antybiotyk mający zwalczyć rodzące się zapalenie ucha. Nosz kur... Już raz mieliśmy zapalenie ucha. Leoś miał 2,5 miesiąca...10 dni w szpitalu. Słabo mi się zrobiło. Na szczęście tym razem mógł już dostać lek doustnie. Za pierwszym razem zostałam obwiniona o to, że dziecko w lato, w upały nie miało czapeczki na głowie, że go zawiało i że jestem złą matką. Tym razem czapkę dziecko miała zawsze, ucha od wyjścia ze szpitala nie zamoczyliśmy, w przeciągach nie przebywa...Skąd to dziadostwo? Jedno jest pewne i pocieszające w pewnym sensie... To nie przez brak czapki zachorowało moje dziecko. Teraz dwa razy dziennie walczymy, by maluszek połknął dawkę leku. Zachwycony nie jest, ale jakoś udaje mu się wcisnąć antybiotyk. Gdyby ktoś go zobaczył z boku, to nawet by nie pomyślał, że coś mu dolega. Na szczęście jest pogodny, nie płacze, a i nowe umiejętności posiadł. Łapie mnie za koszulę i podciąga się do stania. Siedzi wśród zabawek i pół dnia nimi stuka z widocznym zaciekawieniem. Niestety leżenie na brzuchu mu się znudziło, i po kilku minutach marudzi. Musi siedzieć i koniec. Łapkami nadaje kierunek, w która stronę trzeba go zanieść i ma nerwuchę, gdy nie daje mu się tego przedmiotu, o który mu akurat chodzi. Wyciąga pięknie łapki do osoby, do której chce iść i wtula się tak bardziej świadomie. Pogorszenie tylko w porze snu nastąpiło. Matko...niby koło 20 już marudzi, już spać mu się chce, już w cyc wtulony a potem jakby go ktoś na speedował, po całym łóżku się kręci, hałasuje mi i od dwóch dni gada sobie "a bababababa a bebebe a ba". Nie wiem tylko czemu największe rozgadanie dopada go właśnie w chwili, gdy wypadałoby zamknąć oczy i udać się do krainy snów...

Nat ciągle rozmyśla o śmierci. Ja nie wiem kiedy on ten temat w końcu przetrawi. Pytania się nie kończą i pojawiają w najmniej spodziewanym momencie. Ostatnio poprosiłam go, by pozabawiał Leona, a ja w tym czasie robiłam obiad. I słyszę, jak starszy brat młodszemu śpiewa piosenkę. Kompozycja własna jakaś...coś w ten deseń " A jak umrzesz, to polecisz na inną planetę. A ja będę za Tobą tęsknił. Panowie na cmentarzu wiedzą, kiedy się umrze..." I przyleciał potem do mnie z nieukrywanym zadowoleniem informując, że śpiewał Leonowi piosenkę...o umieraniu :/ 
Dodatkowo opanował go szał związany z prezentami od św. Mikołaja. Powinien być zakaz emitowania reklam z zabawkami. Moje dziecko chce wszystko co zobaczy. Absolutnie wszystko. Nawet dziewczęce zabawki. I na nic rozmowy, tłumaczenia, że może nam się podobać dużo rzeczy, ale trzeba wybrać to, co chciałoby się najbardziej, że nie można mieć wszystkiego. Sto razy dziennie napada mnie wrzeszcząc do ucha "Mama, ja to chcę! Zobacz! Chcę to!" I tylko dziwę się jeszcze, że on ciągle w tgo Mikołaja wierzy, bo co roku znajduje w szafie jakieś poukrywane prezenty. W tym też już znalazł, tym razem nie dla siebie a dla Leona. Tylko jakoś daje się mu wcisnąć, że św. Mikołaj już podrzucił. A może on wcale nie wierzy, tylko nam jawnie o tym nie mówi? Bo jak chciał jakąś zabawkę, a powiedzieliśmy, że nic już nie kupujemy, bo dostanie coś od św. Mikołaja, to stwierdził, że możemy ją kupić i ukryjemy w szafie a potem podrzucimy pod choinkę :D

piątek, 14 listopada 2014

A nocą, gdy nie śpię...

Noc. Po całym dniu maksymalnych obrotów, każdy czeka aż nadejdzie to chwila, kiedy to można wreszcie położyć się do łóżka i oddać tej cudownej czynności, jaką jest zapadanie w sen. Idę i ja z nadzieją, że dziś noc będzie lepsza  niż poprzednia. I co? W moim łóżku Marcin (normalka, obecność uzasadniona), Nat z tabletem (?) i rozwalony Leon, który ma ostatnio problemy z zaśnięciem i wołałam go chwilowo nie przekładać do łóżeczka (!). A miejsce dla mnie? Całe 20 centymetrów!! No dobra, myślę sobie, jakoś się zmieszczę. Boczkiem, boczkiem i się wcisnęłam. Dobrze, że łóżeczko stoi przy naszym łóżku, to mi przynajmniej plecy podpiera, bo tyłek i tak mi zwisa już za łózko. Nat obiecuje, że on sobie tylko zaśnie u nas i tatuś go przeniesie do jego łóżeczka. No niech mu będzie, bo jego ostatnich przeżyciach związanych z tematem śmierci nie dziwię się, że chce zasnąć przy rodzicach. Niech zasypia. Ale zaraz, zaraz. To Nat miał zasypiać, a nie tata! Jezu...tata nie śpij, no weź!...No dobra...Może jakoś się zmieścimy. Leon w końcu przełożony do łóżeczka, mogę się wyprostować. Wow, co za cudowne uczycie, kiedy się już tak nie wisi nad przepaścią. Oby Leo był tak wspaniałomyślny i za dużo się nie budził, bo ciężko będzie się na karmienie zmieścić na łóżku. Nat padł, tata też ( fajnie być tatą i zasypiać jako pierwszy), Leo się nie wybudził. Idę spać...

Ho-psi, Ho-psi

Dochodzi 1.30. Odgłosy poruszania w łóżeczku oznaczają jedno. Matka, dawaj jeść! Ok, ok, już wstaję. I widzę te zaspane małe oczy i uśmiech, który pojawia się na widok mamy. Cyckamy. Ojciec się przebudził, otrzepał i wyniósł Nataniela. Pełen wypas, tyyyleee miejsca. Jeszcze Leon do swego wyra i po 30 minutach od pobudki zapadam w dalszy sen...

Dochodzi 4.30. Powtórka z rozrywki, tyle, że bez obecności Nataniela. Karmimy się jakoś ostatnio dłużej niż gdy Leo był niemowlakiem...

-Tatusiuuu!- dobiega z drugiego pokoju ciche wołanie Nataniela. Szturcham Marcina. Idzie. Dobrze, że możemy się podzielić nocną obsługą dzieci.

Ekhm-ekhm, ekhm-ekhm, ekhm-ekhm.(Fuck!) Nat ma nocny atak kaszlu.

-Tatusiu, chce mi się wymiotować!

Japierdziu! Znowu nocna jazda. Why?Why?Why? Nat tak kaszlał, że aż go na wymioty ciągnęło. Na szczęście w misce niewiele wylądowało. Marcin wyniósł się do salonu, zabrał Młodego ze sobą. Jeszcze jakiś czas odgłosy kaszlu dochodziły do moich uszu. Każdy jeden powodował lęk o syna mego i poczucie żalu, czemu znowu coś mu jest?!?

Zasnęłam jak nastała cisza. Nie wiem, która była godzina. Obudził mnie Leon po 7, albo odgłosy krzątającego się Marcina, sama już nie pamiętam. Ze zmęczenia wszystko się już miesza. Wiem, że zaglądałam w nocy do chłopaków, że mówiłam Marcinowi, żeby dawał Natanielowi wody i że widziałam moje małe zmęczone ciałko skulone i kaszlące przez sen. Spał do 8. Obudził się zadowolony. Parę razy kaszlnął, zapytał czy musi iść do przedszkola i stwierdził, że chce, oby tata zabrał go do dziadka. Pojechali. Dobrze, że nie muszę siedzieć z dwójką dzieci kolejny dzień sama. Leon chwilowo śpi. Chwilo trwaj...


A pomyśleć, że kiedyś spałam do 12, miałam dla siebie całe łózko, a całe dnie mogłam zajmować się tylko tym, na co akurat miałam ochotę...Ale co tam, może noce bywają ciężkie, może oczy same mi się czasem zamykają, może budzę się czasem zła, że w ogóle muszę już wstać...Jednak warto!


czwartek, 13 listopada 2014

Na innej planecie...

Od kilku dni, jak bumerang, powrócił temat umierania. Nataniela nurtują takie pytania, że serio, nie wiem co mu odpowiadać. Jego mózg nie pojął tego, że jak umieramy, to zasypiamy i już nas nie ma. Seria pytań z jakimi przyszło mi się zmierzyć, to np.:

-Mamo, ale mi będzie niewygodnie w grobku.
-Mamusiu, a co będzie, jak będę chciał się pobawić?
-Mamusiu, ale ja nie chcę być tam sam. Mamusiu, czy możemy być tam razem? 
-Mamusiu, ale nie zostawisz mnie? Nigdy?
-Mamusiu, ale jak ktoś umrze, to kiedy znów ożyje? Nie ożyje? Ale dlaczego?
-Mamusiu, a ile ty masz lat? A ile tata? A ile ja? To ja się boję, że wy umrzecie, a ja zostanę sam...
-Mamusiu, a kto mnie złapie, jak upadnę i umrę i wpadnę do dołu? (nie wiem skąd on to wziął) A będziesz na mnie czekała na ławeczce?
-Mamusiu, a czy ty mnie nie zgubisz?
-Mamusiu, a jak ktoś umrze, to jak z nim można porozmawiać? Można napisać list? A jak go przeczyta (ten kto umarł)?
-Mamusiu, a czemu się umiera? A czemu na cmentarzu są małe dzieci? A jak ktoś jest chory to  może przecież brać leki. Jak ja mam kaszel, to piję syrop.
-Umieranie jest głupie!
-A gdzie się jest jak się umrze?

W końcu Marcin powiedział, że jak się umrze, to się leci na inną planetę. I od nowa:

-A jak tam się leci?
-A czy kapsułka jest podpisana?
-A kto ją podpisuje? A jak się pomyli i napisze inne nazwisko?
-A jak się otwiera ta kapsułka? A ja chcę żebyście mnie otworzyli.
-A jak kapsułka trafi na inną planetę? A jak się zgubi?
-A po co się zapala znicze na cmentarzu? A jak ktoś o mnie zapomni?
-A ten kto umarł leci do tego co go urodził, prawda?
-A będzie na drugiej planecie Tesco?
-Prawda, że umieranie jest straszne?
-Wezmę ze sobą swoją kołderkę i poduszeczkę. Można wziąć? A tam będą?

Pytań jest z milion chyba. Zadawane co chwilę. Seriami lub pojedynczo. Każde z przerażeniem w oczach. Wczoraj Nat pytał, a ja ze złami w oczach odpowiadałam. To znaczy starałam się odpowiadać. Tyle się mówi, że trudna rozmowa z dzieckiem dotyczy tego, skąd się biorą dzieci. Guzik prawda. Ten temat przerobiliśmy już dawno. Poszło dość gładko. Nikt mnie nie uprzedził, jak trudną jest rozmowa z dzieckiem o śmierci. Nie byłam na nią dobrze przygotowana. Tym bardziej, że pytania zadawane są raz mi, raz Marcinowi. Niestety nasze odpowiedzi nie zawsze się zgadzały, co dziecko od razu wyłapało... Dobra rada dla tych, przed którymi takie rozmowy: ustalcie w rodzinie jedną wersję. 

-A jak się umrze, to się jeszcze będzie dzidziusiem?  A tata mówił, że tak! (szlag!)

Coś mi się wydaje, że jutro pytań ciąg dalszy. Niektóre naprawdę ciężko zrozumieć, a tym bardziej na nie sensownie odpowiedzieć. Emocjonalnie, to są ciężkie dni ostatnio...

No bo jak ukochanemu dziecku można powiedzieć, że ono umrze. A zanim umrze, to umrą najprawdopodobniej jego rodzice? Już raz o tym pisałam...Wiedziałam, że temat się nie skończył :(

I odkąd pojawił się temat śmierci, jakoś zwiększyła się ilość wyznań:

-Kocham Cię Mamusiu!



...też Cię kocham Synku, też...



w nawiązaniu do posta

środa, 12 listopada 2014

6 miesięcy

6 miesięcy temu po raz drugi usłyszałam pierwszy płacz mojego dziecka. Mojego drugiego dziecka. Po raz drugi dane mi było przytulić maleńkie ciałko, pocałować główkę. Od 6 miesięcy jesteśmy kompletni.

Znalazłam karteczki, na których zapisałam co umie Nataniel w wieku 6 miesięcy. Natchnęło mnie to do pewnego porównania. Niby dzieci się nie powinno porównywać, ale chyba nie da się od tego tak zupełnie uciec. Będzie pamiątka :)

Półroczny Nataniel

-waży ok 9200 g, mierzy ok 72 cm
-brak zębów
-chodzi spać ok. godz. 21
-śpi z nami w łóżku
-w wannie odczepia pokrętło od korka
-gdy zobaczy cycoszka próbuje się do niego dostać
-kiedy podczas jedzenia odczepi się od cycoszka i odwróci by czymś się pobawić, po chwili "wraca" z otwartą buzią, a więc pamięta, gdzie był cycuś
-łapie małe przedmioty pomiędzy kciuk a palec wskazujący
-wsadza wszystko do buzi
-uderza zabawką o podłogę lub stół
-lubi się huśtać na huśtawce
-umie się mocno przytulać
-płacze, gdy zostaje sam w pomieszczeniu
-gdy podchodzi pies, mróży oczy bo wie, że może zostać polizany
-czasem daje buziaka, gdy się go o to poprosi
-coraz ładniej je łyżeczką
-głośno się śmieje, wypowiada pierwsze sylaby, głośno wzdycha
-kiedy się obuzi macha rączkami sprawdzająć co jest obok, kiedy jest sam "odzywa się" głośno, żeby ktoś do niego przyszedł
-reaguje uśmiechem na osoby
-sam siedzi
-złapany za rączki wstaje sztywno na nogi
-staje sam przy łóżeczku
-trzymany za rączki chce chodzić
-kiedy chce do kogoś lub czegoś wyciąga rączki
-sięga po coś, co go interesuje
-krzyczy, gdy mu się coś zabierze
-próbuje dosięgnąć przedmioty nieco oddalone
-obraca się z brzucha na plecy, pełza i obraca wokół własnej osi
-je chrupka kukurydzianego
-przygląda się innym ludziom i dzieciom
-chce się dotknąć w lustrze, śmieje się gdy zobaczy własne odbicie

Półroczny Leon

-waży ok 7400 g, mierzy ok 68 cm
-dwa zęby
-zaczął chodzić spać ok. godz. 21, choć wcześniej spał między godz. 19-20.
-znaczną część nocy śpi w swoim łóżeczku, zostaje u nas gdy obudzi się nad ranem i uda mu się jeszcze trochę usnąć. Boję się, żeby go nie rozbudzić. Każda minuta snu jest na wagę złota.
-w wannie wiesza się na wężu od słuchawki prysznicowej i próbuje się podciągać
-gdy jest głodny to wtula we mnie głowę i odwraca jak do jedzenia
-też umie trafić do cycoszka, kiedy się na chwilę od niego odczepi
-łapie zabawki i przekłada je z ręki do ręki
-także wsadza wszystko do buzi
-uderza zabawką o zabawkę, albo o podłoże
-huśtawka nie robi na nim jeszcze większego wrażenia, uwielbi za to wygłupy z Natanielem
-wtula się mocno i szczypie przy tym :)
-lubi dotykać psa
-ściąga kółko nałożone na nos maskotki, ale raczej nie robi jeszcze nic wyraźnie o coś poproszony
-nie reaguje płaczem na chwilowe pozostawienie w pomieszczeniu, chyba, że już się znudzi i skończy mu się cierpliwość, to zaczyna marudzić
-ładnie otwiera buzię na widok łyżeczki
-głośno się śmieje i rozmawia po swojemu, słychać połączone pierwsze sylaby
-budzi się z uśmiechem na twarzy i łapie mnie za nos, jeśli obudzi się sam w pokoju wzdycha lub wydaje krótkie dźwięki przywołujące rodzica. Jeśli budzi się w innym domu to płacze.
-uśmiecha się do innych osób
-coraz ładniej siedzi prosto, ale wymaga asekuracji, bo może się wychylić za mocno i przewrócić
-próbuje podnosić pupę do góry, kiedy jest na brzuszku
-zaczyna wyciągać rączki do kogoś
-próbuje sięgać rzeczy, które go interesują. jeśli są za zaleko denerwuje się
-jeszcze daje sobie odebrać różne rzeczy, choć są chwile, gdy pokazuje nerwuchy
-obraca się z brzucha na plecy, troszkę pełza i obraca się wokół własnej osi
-je chrupka kukurydzianego, ale zazwyczaj porzuca go w połowie
żywo reaguje na lalki, krzyczy do nich, dotyka
-lubi przeglądać się w lustrze, chce się dotykać

Moje dzieci w tym samym wieku są zupełnie różne. Nataniel był dużo większy, silniejszy i sprawniejszy fizycznie. Za to był bardziej nerwowy i wymagający. Spał z nami w łóżku i do zasypiania niezbędny był mu cyc. Leon jest mniejszy i w porównaniu do Nata mniej sprawny fizycznie, za to dużo spokojniejszy i łatwiejszy "w obsłudze". Korzysta ze swojego łóżeczka, to dla mnie nowość :) Nat jeździł już w spacerówce, Leon jeszcze mieści się z gondoli. I dobrze, bo idzie zima, więc fajnie, jakby jeszcze trochę w niej poleżał. Leona można zostawić pod opieką taty/babci, z Natanielem było ciężko. Nat nie miał zębów, Leo ma dwa. Moje dzieci... Są tak różni, a tak samo  mocno ich kocham. Od pół roku Nataniel jest starszym bratem, a Leon ma opiekuna, który tak bardzo go rozśmiesza. Widać, że go lubi, że jest w niego wpatrzony. Dzieci chyba jakoś podświadomie się rozumieją. Nie ma dnia, by Nataniel nie próbował zacałować Leona, a Leon nie próbował wyrwać Natanielowi włosów. Obaj chcą być blisko siebie. A ja chcę być blisko nich...

niedziela, 9 listopada 2014

Ale plama...

Ja nie wiem... nie wiem, czy to tylko ja tak  mam, czy innym się też to zdarza. Wstawiam pranie. Mniej więcej wiem, jaki jest stan zabrudzenia ubrań. Sypię proszek, nawet odplamiacz wsypuję. Wszystko się pięknie pierze, potem suszy. Przystępuję do zdejmowania prania z suszarki lub już do prasowania (najgorzej, jak jestem już w połowie prasowania danej rzeczy). Nagle patrzę...plama! Plama jak jasna cholera! No nie było jej wcześniej. Mogłabym przysiąc! No dobra, może i była, ale jakaś niewidoczna. Wrzucam więc do prania daną rzecz raz jeszcze. Nadzieja we mnie wielka, że po drugim praniu rzecz wyjdzie czystsza niż jak ją ze sklepu przyniosłam. Ale historia się powtarza. Plama, jak się pojawiła, tak zniknąć nie chce. 80% plam nie mam pojęcia po czym jest. 

Biorę więc w sklepach różne cud-specyfiki. Mydełka, odplamiacze w proszku, w płynie... Na opakowaniach zapewnienia, że nawet smary usuwa. Potrzeć, namoczyć, wyprać i plama znika bez śladu. No u mnie nie znikają...nie wiem co robię nie tak... Wyrzuciłam pełno bodziaków po Natanielu, bo nie chciały schodzić plamy po kaszkach. Najgorsza była malinowa. Już nie mówię o marchewkach. Nie wiem czym teraz starszy syn mój plami bluzki... już nie marchewką przecież... na bluzkach młodszego też dziwne ślady znajduję. Załamać się można.

Ostatnio zafarbowała mi bluzka Leona. Z Zary bluzka dodam, bo jakoś tej z Pepco farba chwycić nie chciała :/ Miałam w zanadrzu specyfik, który podobno miał zafarbowanie usunąć. Wlałam całe opakowanie na jedną małą bluzeczkę. I nic! Jak żółta plama była tak jest :(

Mało ubrań udało mi się uratować, przyznaję. Nie umiem odplamiać :(

środa, 5 listopada 2014

Ktoś mi dziecko przestawił. Młodsze. Wraz ze zmianą czasu, Leon też postanowił się zmienić. Niestety nie w tę stronę, w którą bym chciała. Zamiast wcześniej, chodzi spać później. Dużo później. Nie idzie to jednak w parze z późniejszym wstawaniem. Drzemki w dzień znów jakieś dziwne. Pal licho póki nie jęczy. Jęczenie jest  najgorsze. A ostatnio jęczeć lubił, bo drugi ząbek postanowił wyjrzeć na światło dzienne. Wybaczam mu. Leonowi, bo ząbek to tak szczerze mówiąc mógłby sobie jeszcze schowany ze dwa miesiące siedzieć. Teraz dziecko moje stało się niebezpieczne. Ukosić może porządnie. Żarty się skończyły :) Ślady zębów posiada już nawet łyżeczka, którą pakuję do paszczy cud przetwory. Chwała, że choć Lesiutek jeść się nauczył i nieśmiało mogę stwierdzić, że chyba nawet to lubi. Dziś próbował wyszarpać babci talerz z kolacją. W ogóle pazerny się zrobił. Wszystko by chciał złapać, zagarnąć. Wszystko go interesuje. Rzuca się na rzeczy z takim błyskiem w oku, że aż się boję, czy złodziejem nie postanowi zostać ;) Szczypie mnie, drapie, okłada, włosy mi przerzedza... a ja to wszystko znosić muszę...Kochany jest. I dzielny. Chłopina miał ostatnio szczepienie. Pomału wątpiłam, czy uda nam się je w końcu podać, bo co chwilę odraczaliśmy ze względu na przeziębienia, katary, kaszle. Drugi dzień nie ma żadnej reakcji poszczepiennej...Mam nadzieję, że mogę odetchnąć z ulgą i już nic nas nie zaskoczy. Do 17 grudnia możemy o szczepionkach nie myśleć.



A ze starszym taka rozmowa się wywiązała na cmentarzu 1 listopada
Nat: A czemu tu są takie małe groby?
Ja: Bo tu leżą małe dzieci.
Nat: Jak ja umrę to będę tu leżał razem z tobą mama, dobrze?
No ścisnęło mnie w sercu, nie powiem...


A żeby smutno nie było, to jeszcze świeżutka rozmowa z samochodu:
Nat: Nie lubię już X (kolega z przedszkola)
Ja: A co się stało?
Nat: Nic. Kiedyś byliśmy kolegami, ale teraz muszę go wyrzucić z mojej Bandy Łapania Dziewczynek!

Ha! Nie dmuchał jeszcze swojej piątej świeczki, a już ma własną bandę. Mało tego, banda zajmuje się wyłapywaniem nieletnich dziewczynek. Pięknie! Jeden będzie złodziejem a drugi mafiozem jakimś. A ja tak się staram, by to poczciwe chłopiny rosły...:)